Enea Challenge Poznań. Ubiegłoroczny zwycięzca: Znowu chcę pokonać Chrisa McCormacka!

Ich ubiegłoroczna walka do ostatnich metrów zszokowała kibiców w całej Polsce. Oto triathlonista z Polski Dariusz Kowalski pokonał zdobywcę tytułu Ironmana i mistrza świata, legendę światowego triathlonu, Chrisa McCormacka. Australijczyk jeszcze na mecie, wściekły, zapowiedział, że wróci do Poznania i weźmie rewanż. Obaj zawodnicy wystartują w sobotę na dystansie olimpijskim zawodów Enea Challenge Poznań.

Hanna Urbaniak: Śni się już panu Chris McCormack po nocach?

Dariusz Kowalski, ubiegłoroczny zwycięzca Enea Challenge Poznań: Tak naprawdę dopiero kilka dni temu zobaczyłem, że jest na liście startowej do dystansu olimpijskiego. Myślałem, że będzie startował tylko na najdłuższym dystansie w niedzielę. Już rok temu zapowiedział, że będzie chciał wziąć na mnie rewanż, także muszę potraktować to serio i walczyć.

Jak pan wspomina tamte wydarzenia sprzed roku?

- Tak naprawdę to cały czas bardziej śni mi się to, co było w zeszłym roku, niż to, co czeka nas w weekend. To było niesamowite przeżycie. Trenuję triathlon już trzynaście lat i przeżyłem naprawdę mnóstwo wspomnień zarówno w Polsce, jak i za granicą, ale czegoś takiego jak rok temu w Poznaniu to nigdy nie przeżyłem.

Jak to się stało, że wyprzedził pan samego Chrisa McCormacka? Wygrał pan z nim!

- To był trudny wyścig od samego początku. Panował straszny upał, więc warunki też były bardzo ciężkie. Płynęliśmy od początku razem, na trasie kolarskiej do połowy dystansu ja prowadziłem, później on mnie wyprzedził i wtedy tak naprawdę zaczął się wyścig dla mnie. Chris przyspieszył i myślał, że mi "odjedzie", tymczasem ja za wszelką cenę chciałem dotrzymać mu kroku i to mi się udało. Wprawdzie na rowerze straciłem do niego kilka sekund, ale szybko to nadrobiłem na etapie biegowym.

Po drugim czy trzecim kilometrze już biegliśmy razem i tak było do samego końca. Szykowaliśmy się na finisz. On miał startować jeszcze kolejnego dnia, a ja nie, więc dogadaliśmy się, że nie będziemy forsować sił, bo mieliśmy dużą przewagę nad resztą stawki.

Ale kiedy zaczął się finisz, te tłumy ludzi, ta cała otoczka, to już były ogromne emocje. Za dużo już nawet nie pamiętam. On ruszył do przodu, potem ja go wyprzedziłem, na metę praktycznie wbiegliśmy razem. Do samego końca nikt nie wiedział, kto wygrał, bo zdecydowały tak naprawdę centymetry. Ale ja, wygrałem ja.

Bardzo był zły?

- Wydaje mi się, że tak, bo nikt nie chce przegrać, tym bardziej kiedy zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki. Na pewno był zły, ale to jest wielki mistrz. Zdobywał mistrzostwo na dystansie olimpijskim i na dystansie Ironmana, ma ogromne doświadczenie, więc na pewno sobie z tym poradził, co nie zmienia faktu, że będzie chciał się pewnie odegrać.

No to w tym roku się już pewnie nie dogadacie.

- Ja wcale już bym nawet nie chciał się z nim dogadać, bo potem ktoś by mi zarzucił, że może mi dał zwyciężyć. Trzeba będzie inaczej obrać taktykę i od początku trzymać się swojego planu. Jak tylko będzie okazja, to będę starał się uciekać, bo nie ukrywam, że liczę, iż to znowu ja będę pierwszy na linii mety.

Jakie są pana najsilniejsze strony?

- Rower i bieganie w tym roku bardzo poprawiłem. Liczę, że na pływaniu wypracuję sobie lekką przewagę, na trasie kolarskiej przynajmniej ją utrzymam, tak żebyśmy do strefy zmian dojechali razem, ale na biegu będę chciał od razu mocno ruszyć i nie czekać na finisz, bo tym razem mogłoby już być różnie.

Długo trzeba trenować, żeby wygrać z takim mistrzem?

- Ja trenuję już czternasty rok. Zaczynałem od pływania. Uczyłem się go w szkółce pływackiej w Gnieźnie, skąd pochodzę. Ponieważ nie było żadnego klubu pływackiego, wszyscy zawodnicy automatycznie przechodzili na triathlon. Mnie wcale nie było z tym do śmiechu, bo nienawidziłem biegać, ale krok po kroku się przekonywałem do triathlonu i dzisiaj już nie wyobrażam sobie bez niego życia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.