Chcesz więcej? Polub Kraków - Sport.pl
ROZMOWA
Z KRZYSZTOFEM RADWAŃSKIM
byłym zawodnikiem Cracovii i Wisły
Krzysztof Radwański: No, jasne. Może nie przebieram nogami, ale te mecze to dla mnie duże emocje i wspomnienia. W piątek siadam przed telewizorem i oglądam derby.
- Mam różne sprawy, które mi na to nie pozwalają. Z Pawłem Nowakiem (były zawodnik Cracovii) prowadzimy szkółkę piłkarską, która ma trzy filie, i łącznie trenujemy ponad 100 dzieciaków. Do tego pracuję w rodzinnej firmie z branży mięsnej. Na pracy czas mi schodzi od rana do wieczora. Biegam też za piłką w Wiślanie Jaśkowice (IV liga), raz w tygodniu trenuję. Skoro zdrowie pozwala, to czemu nie grać? Tylko niedzielę mam wolne i pewnie jak mecz będzie tego dnia, to pojawię się na Cracovii. Syn mnie ciągnie i obiecałem mu, że się wybierzemy.
- Tam była jedna z najlepszych szkółek, prowadzona przez doktora Chemicza. Gdy miałem 11 lat, postanowiłem spróbować sił i poszedłem na nabór. Było kilkudziesięciu chłopaków, selekcję przeszło kilku, w tym ja.
- Tata na ogół brał mnie na mecze przy Reymonta, ale nie byłem fanatycznym kibicem. Chodziłem też na Cracovię, Garbarnię czy Kabla. Tata zabierał mnie na spotkania krakowskich drużyn, by zaszczepić miłość do piłki. Wówczas jednak Wisła grała w I lidze, a Cracovia w III. Na Reymonta przyjeżdżały Legia czy Górnik, podziwiało się takich zawodników jak Leszek Pisz czy Dariusz Wdowczyk.
- W tym klubie kuleje przekazywanie młodzieży do seniorów. Rzadko dawano wychowankom zadebiutować w ekstraklasie, choć byliśmy mistrzami Polski juniorów. Krzysiek Piszczek czy Rafał Wójcik mieli papiery na granie, ale się nie przebili. Podobnie Paweł Nowak czy Łukasz Skrzyński. Drużyna niemal cała się rozeszła, dostałem propozycję z Dalinu Myślenice. Stamtąd do Proszowianki wziął mnie trener Wojciech Stawowy, który prowadził nas w juniorach Wisły.
- W drużynie zawsze było wesoło, wielu spędziło ze sobą wiele młodzieńczych lat. Znamy się niemal od małego. Byliśmy zżyci, a wyniki poprawiały atmosferę. Wielka w tym zasługa trenera. Gdyby nie on, w życiu bym nie powąchał ekstraklasy. W Cracovii świetnie się rozumieliśmy, pojawił się pan Paweł Misior, następnie zainwestował Janusz Filipiak.
- Nigdy. Czasem słyszałem jakieś docinki z trybun, ale puszczałem je mimo uszu. Niektórzy kibice mają swój świat i dla nich derby to spotkanie o życie. Cracovia ma wielu fanów - i nie mówię o chuliganach - którzy za klub daliby się pokroić.
- Gdy grałem, to w Wiśle chyba nie było nikogo z Krakowa, więc nie utrzymywaliśmy kontaktów.
- Chyba pierwsze po awansie do ekstraklasy. Byliśmy beniaminkiem i graliśmy w jaskini lwa. Wisła miała Żurawskiego, Frankowskiego czy Szymkowiaka. Dla nas to były gwiazdy, reprezentanci Polski, a skończyło się na 0:0. Oczywiście mieliśmy wiele szczęścia, do tego długo graliśmy w dziesięciu.
- W derbach kogoś takiego nie ma. Kiedyś za trenera Stefana Majewskiego też znajdowaliśmy się w podobnej roli. Byliśmy na fali, a Wisła przeciwnie. I przegraliśmy.
- 2:1 dla Cracovii po dobrym meczu. Jestem pasiakiem, nie będę tego ukrywał. Trzymam kciuki za Cracovię, jestem jej wdzięczny, że dała mi zagrać w ekstraklasie.