Kto uratuje nowy stadion? Tylko Motor, wielki Motor

Jeśli w naszym mieście nie będzie silnej drużyny piłkarskiej, to Arena Lublin umrze. Koncerty i inne wydarzenia organizowane na stadionie przegrywają z darmowymi imprezami, jak choćby ostatnia Noc Kabaretowa, która skutecznie odciągnęła publiczność od turnieju Lotto Lubelskie Cup.

O potrzebie budowy nowego stadionu w Lublinie mówiło się od połowy pierwszej dekady wieku. Początkowo ówczesny prezydent Andrzej Pruszkowski (PiS) uważał, że należy przebudować stary, ten przy al. Zygmuntowskich, używany przez piłkarzy i żużlowców. Gdy prezydentem został przedstawiciel PO Adam Wasilewski, tę decyzję zmienił (choć wcześniej też chciał tylko renowacji starego obiektu). W 2008 roku ustalono, że lepiej zbudować nowy piłkarski stadion na terenie likwidowanej wtedy cukrowni, czyli w sąsiedztwie Krochmalnej. Stadion wraz z drogami dojazdowymi kosztował ok. 200 mln zł.

Motor na równi pochyłej

W ślad za budową Areny Lublin nie poszło, niestety, stworzenie mocnego klubu, który co najmniej dwa razy w miesiącu przyciągałby na stadion kilkanaście tysięcy ludzi. Motor Lublin, najmocniejsza wówczas piłkarska marka na Lubelszczyźnie, od 2008 roku obniża loty. W sezonie 2008/2009 żółto-biało-niebiescy utrzymali się na zapleczu ekstraklasy tylko dlatego, że licencji nie dostał Kolejarz Stróże. Później nastąpiła już całkowita degrengolada sportowa klubu. W kolejnym sezonie Motor spadł z hukiem do II ligi, gdzie przez cztery kolejne lata nie potrafił odbudować swojej pozycji, a co więcej - spadł jeszcze niżej. W poprzednim sezonie grali już na trzecioligowych boiskach (czwarty poziom rozgrywek). Pierwszą część tych rozgrywek spędzili jeszcze głównie na obiekcie przy al. Zygmuntowskich, ale wiosną ich nowym domem była już na stałe Arena Lublin. I naprawdę marnym jest to pocieszeniem, że lublinianie grają na zdecydowanie najpiękniejszym stadionie na tym poziomie. Ostatnie pięć lat spędzili na piłkarskiej prowincji, tocząc zacięte boje z takimi przeciwnikami jak Hetman Żółkiewka czy Wólczanka Wólka Pełkińska. Jednocześnie Motorem targały afery i skandale. Władze klubu nie płaciły na czas piłkarzom, nie potrafiły dogadać się z kibolami, którzy - żeby tylko podać jeden przykład - nie potrafili uszanować minuty ciszy po śmierci Tadeusza Mazowieckiego, wykrzykując hasło "Precz z komuną". Działacze zatrudniali przypadkowych trenerów, jak choćby byłego reprezentanta Polski Piotra Świerczewskiego, który poturbował kierownika przyszkolnego boiska z Czechowa, a potem publicznie obrażał prezesa. Nie udał się też biznesowy związek z wychowankiem Motoru Jackiem Bąkiem, który wraz z innymi byłymi reprezentantami Polski chciał zainwestować pieniądze w klub. To wszystko działo się pod okiem ratusza. Od 2010 roku miasto jest akcjonariuszem klubu, szybko stało się właścicielem większościowym. Dotąd ratusz przekazał Motorowi ok. 7 mln zł.

Jak grasz, to masz

Zdecydowanie inaczej operację "budowa stadionu" przeprowadzono we Wrocławiu. W 2007 roku Michel Platini ogłosił informację, która na lata zmieniła oblicze polskiej piłki. Polsce przyznano organizację turnieju Euro 2012. Jednym z gospodarzy rozgrywek miał zostać Wrocław, który - podobnie jak Lublin - w tym czasie piłki na poziomie ekstraklasy nie miał. Drużyna dryfowała pomiędzy II a III ligą, a samo miasto raczej było kojarzone z wizytami piłkarzy i sędziów z całego kraju w tamtejszej prokuraturze, gdzie wysłuchiwali zarzutów korupcyjnych. Mocny klub potrzebny był prezydentowi Rafałowi Dutkiewiczowi po to, aby wybudowany za samorządowe pieniądze obiekt na ponad 40 tysięcy ludzi zaraz po Euro nie popadł w ruinę. Już po nieco ponad pół roku od objęciu sterów przez miasto Śląsk znalazł się w ekstraklasie. Po czterech latach na nowym już stadionie świętowano drugie w historii mistrzostwo Polski. Nie da się jednak ukryć, że szybki sukces i nie do końca udana współpraca z jednym z najbogatszych Polaków Zygmuntem Solorzem kosztowała miasto ogromne kwoty. Z kasy ratusza wydano kilkadziesiąt milionów złotych i po roku klub stanął na krawędzi bankructwa. Z dołka finansowego mozolnie udało się wyjść dopiero teraz. Na stadion przychodzi jednak coraz mniej publiczności. W poprzednim sezonie to tylko średnio 11 tys. widzów. Przed Euro 2012 powstał także stadion w Gdańsku. Gra na nim Lechia. Piąty aktualnie zespół w Polsce może poszczycić się drugą, jeśli chodzi o frekwencję, lokatą w kraju. W minionym sezonie na mecze drużyny z Wybrzeża przychodziło średnio prawie 17 tys. kibiców. W tym przypadku warto zauważyć, że gdańszczanie przechodzili podobne losy jak Motor. W sezonie 2001/2002 Lechia wylądowała nawet w A klasie, ale potem mozolnie pięła się i od siedmiu lat znowu występuje w piłkarskiej elicie. Niedawno przebudowano też stadion Jagiellonii w Białymstoku. Teraz ma on ok. 22 tys. pojemności. Wcześniej spotkania brązowych medalistów mistrzów kraju obserwowało średnio 6,5 tys. fanów, po rekonstrukcji ich liczba wzrosła dwukrotnie. Oczywiście ma to też ścisły związek z wynikami sportowymi drużyny prowadzonej przez trenera Michała Probierza.

Pieniędzy nie oddadzą

W Lublinie postanowiono najpierw uporządkować sprawy organizacyjne. - W ostatnim czasie udało nam się wyprowadzić klub na prostą i równą drogę. Szczególnie pod kątem administracyjno-organizacyjnym. Za tym wszystkim stoi prezes Waldemar Leszcz, który wykazał się konsekwencją i osobistym zaangażowaniem, żeby sprawy klubu przybrały odpowiedni kształt. Teraz chcemy nadać drużynie przyspieszenia, dodatkowej mocy. Konsekwentnie będziemy wzmacniać klub organizacyjnie i finansowo. Podejmujemy tylko pragmatyczne i racjonalne decyzje, które mają nam dać miejsce w pierwszej lidze w ciągu maksymalnie trzech lat. Musimy odbudować potencjał sportowy Motoru. Wtedy i Arena Lublin stanie się miejscem, które będzie żyło cały czas - przekonuje Krzysztof Komorski, zastępca prezydenta Lublina. Miasto musi działać szybko, a urzędnicy nie mogą machnąć ręką i poczekać na "Wielki Motor". Pieniądze na stadion w dużej części pochodziły z Unii Europejskiej. Do końca roku przez bramki Areny musi przejść ponad 360 tys. ludzi. Do tej pory uczyniło to ok. 200 tys. widzów. - O to się kompletnie nie martwię. Nie oddamy nawet jednego euro, bo po prostu wskaźnik UE wypełnimy. Choć nie da się ukryć, że - nie mając dobrego klubu - musimy ratować się innymi imprezami - zaznacza Komorski. Stadion pierwszych widzów przyjął we wrześniu ub.r. Na piknik naukowy (impreza bezpłatna) przyszło ok. 25 tys. widzów. Niewiele gorzej było na płatnych imprezach, jak oficjalne otwarcie z gwiazdami TVN (18 tys.) czy mecz reprezentacji młodzieżowych Polska - Włochy (14,5 tys.). Spotkanie Motoru tylko raz zgromadziło dobrą frekwencję. Potyczka derbowa z Lublinianką przyciągnęła na trybuny blisko 7 tys. kibiców. Pozostałe spotkania Motoru gromadzą ok. 2-3 tys. widzów. To i tak nieźle jak na trzecią ligę, a w porównaniu z Lublinianką, na którą na Arenę przychodzi ok. 200 osób, to wynik wręcz rewelacyjny. Tegoroczne imprezy nie były już tak udane. Czerwcowy koncert Boba Geldofa i grupy Biohazard na Arenie Lublin okazał się frekwencyjną klapą. Organizatorzy przekonują, że na imprezie były 4 tys. widzów. Wiele osób, które przyszły na stadion, miało przygnębiające wrażenie, że uczestników koncertu było znacznie mniej. Dlaczego frekwencja była tak niska? Przede wszystkim z powodu fatalnej promocji wydarzenia. W całym kraju trudno było o choćby najmniejszą informację o koncercie i nie było co liczyć, że nagle do Lublina zjadą fani z całej Polski. W samym mieście reklamy też za bardzo nie było widać.

Promocyjne wpadki

Kłopoty z frekwencją miał też lipcowy turniej Lotto Lubelskie Cup. W Lublinie zagościły cztery całkiem dobre piłkarskie firmy - Szachtar Donieck, Hannover 96, AS Monaco i Lechia Gdańsk. Widzów było jednak jak na lekarstwo - nieco ponad 2 tys. na każdym spotkaniu. - Mimo klapy tego turnieju myślę, że zapotrzebowanie na dobry futbol w naszym regionie jest - twierdzi Zbigniew Bartnik, prezes Lubelskiego Związku Piłki Nożnej. - Rzeczywiście publiczność nie dopisała, ale zawiodły też promocja i sposób dystrybucji biletów. Według nas rozprowadzanie wejściówek mogłoby się odbywać tak jak przed jesiennym meczem reprezentacji U-20 Polska - Włochy, gdzie tą kwestią zajmowały się LZPN i MOSiR. Wówczas Arena Lublin wypełniła się prawie po brzegi. Teraz nikt w tej sprawie nie poprosił nas o pomoc. Nic nie ujmując organizatorom, muszę powiedzieć, że my mamy zdecydowanie większe możliwości skutecznego dotarcia do klubów niż oni. A przecież jak przyjedzie młodzież, to także rodzice, i frekwencja rośnie - dodaje. Wiele kontrowersji wzbudziły kwestie odpowiedniej reklamy tej imprezy. Kibice narzekali, że trudno było się coś konkretnego dowiedzieć, a na banerach do ostatniej chwili były inne niż w rzeczywistości godziny rozgrywania poszczególnych spotkań. Szczerze mówiąc, w dzisiejszych czasach to musi bardzo dziwić. Tu warto się odwołać do przeszłości. Ponad pół wieku temu piłkarze Lublinianki pod wodzą słynnego trenera Kazimierza Górskiego wywalczyli awans do II ligi. Mecz decydujący o tym sukcesie obserwowało na Wieniawie 20 tys. widzów. Tylu było na samym stadionie, bo licznie obsadzone zostały także dachy okolicznych domów i drzewa. Wejście do autobusu czy trolejbusu jadącego w kierunku stadionu graniczyło z cudem. A przecież nie reklamowano tego spotkania w telewizji, bo po prostu w Lublinie jej jeszcze nie było, podobnie zresztą jak bannerów, internetu i innych narzędzi do reklamy. Były tylko wywieszane w mieście afisze i teksty w gazetach. Podobnie się działo w latach 80. podczas meczów I-ligowego (dzisiejsza ekstraklasa) Motoru. Stadion przy al. Zygmuntowskich trzeszczał w szwach. Wielu kibiców odchodziło niepocieszonych od stadionowych kas, bo po prostu nie było już biletów. Oczywiście czasy się zmieniają i dziś fani mają już inne, zdecydowanie większe wymagania, te dotyczące promocji wydarzenia również. - Do nas z prośbą o rozreklamowanie tej imprezy w środowisku piłkarskim Lubelszczyzny zwrócono się na tydzień przed turniejem - zdradza prezes Bartnik. - Sami byliśmy zdziwieni, że tak późno, ale w miarę możliwości ulotki i plakaty rozprowadziliśmy. Zwracało się także do nas w kwestii tego turnieju województwo podkarpackie, lecz niewiele mogliśmy pomóc. Myślę, że za mało było propagowania tej imprezy także w innych regionach kraju. Dziś podróże nie są już wielką przeszkodą - zaznacza. I dodaje: - Nie należy jednak z tego turnieju wyciągać wniosku, że piłka nożna jest w Lublinie niepotrzebna. Tak nie jest, bo przecież mecze III-ligowego Motoru obserwuje na tym pięknym stadionie zwykle ponad 2 tys. kibiców, a na derby z Lublinianką przyszło ich 6,5 tys. W Łęcznej na spotkaniach Górnika bywa 4-5 tys. Trzeba zatem na ten problem spojrzeć szerzej, poprzez wszystkie dyscypliny sportu. Wtedy zobaczymy, że i tak najwięcej ludzi w regionie ogląda piłkę nożną, choć mamy mistrzynie Polski w piłce ręcznej - MKS Selgros, występujących w ekstraklasie koszykarzy Startu czy też grające w elicie ich koleżanki Pszczółki AZS UMCS.

Trafić w gust publiczności

Czy zatem tak duży stadion w Lublinie nie ma racji bytu i jest tylko szalenie drogim pomnikiem dumy i pychy władz? - Naprawdę nie ma sensu rozpoczynać tej debaty na nowo. Stadion to nie tylko obiekt sportowy, ale też rewitalizacja dzielnicy. Wokół niego powstają drogi, niedługo będzie dworzec. Obok, przy al. Zygmuntowskich, powstaje basen olimpijski, cały czas rozbudowuje się powierzchnia Targów Lublin w parku Ludowym. Wspomniane inwestycje odmienią tę część miasta, przez dziesiątki lat znacznie zdegradowaną - argumentuje wiceprezydent Komorski. Przyznaje, że tegoroczne imprezy trudno nazwać sukcesem. - Szczególnie koncert był promocyjną wpadką agencji PSP. Więcej promocji na swoje barki weźmie MOSiR, aby uniezależnić promocję wydarzeń od podmiotów zewnętrznych. Nadal się uczymy tego obiektu i, jak widać, na razie albo MOSiR rozmija się z potrzebami mieszkańców, albo inne czynniki wpływają na frekwencję. Jesteśmy przekonani, że za każdym razem będzie już lepiej - dodaje wiceprezydent. Komorski przekonuje też, że mieszkańcy muszą przestawić się na imprezy płatne. Do tej pory większość wydarzeń kulturalnych była darmowa. - Jest to pewien kryzys świadomości. Ludzie w Polsce nie są przyzwyczajeni do płacenia za kulturę i rozrywkę, ponieważ dużo wydarzeń w ostatnich latach było za darmo. Na koncert Kate Perry w Krakowie przyszło zaledwie 6 tys. osób w obiekcie, który może pomieścić 18 tys. Nie jesteśmy wyjątkiem, jest to problem w całym kraju - mówi. Na darmowe wydarzenia kulturalne w Lublinie walą tłumy. Żeby tylko wspomnieć organizowaną w ostatnią sobotę Lubelską Noc Kabaretową, Noc Kultury czy pożegnalny koncert Budki Suflera, na który przyszło ok. 30 tys. ludzi. W niemal każdym mieście powiatowym przynajmniej raz w roku odbywają się darmowe wydarzenia, które, jak widać, zaspokajają głód kulturalny mieszkańców Lublina. Tylko naprawdę głośne nazwiska mogą skłonić mieszkańców Lubelszczyzny do sięgnięcia głęboko do kieszeni. Przed zadaniem zapełnienia nowego obiektu stoją też rządzący Tychami. W tym 130-tys. śląskim mieście w lipcu zainauguruje działalność nowoczesny i również na trochę ponad 15 tys. widzów stadion. Podobnie jak u nas na pierwszy mecz (GKS Tychy - FC Koeln) przyjdzie komplet widzów. Co potem? Na Śląsku panuje urzędowy optymizm. - To pierwszy obiekt na Górnym Śląsku tej klasy. Co prawda spadek GKS Tychy do II ligi pokrzyżował nam poważnie plany, ale w ciągu trzech lat chcemy bić się o ekstraklasę. Poza tym będziemy mieli multimedialne muzeum sportu i kilka innych imprez, jak młodzieżowe mistrzostwa Europy do lat 21 w 2017 roku. Mamy też 2-mln aglomerację, która może zapełnić stadion - mówi Michał Rus, rzecznik Tyskie-Sport, operatora stadionu, a zarazem właściciela klubu. - To są mrzonki. W Lublinie macie ok. 400 tys. mieszkańców i łatwiej będzie wam w przyszłości gromadzić komplet widzów. U nas nikt z Chorzowa, Gliwic czy innych miast nie przyjedzie do Tychów. Animozje są zbyt duże. Na co dzień stadion będzie odwiedzało 2 tys. osób. Może na derby z Polonią Bytom będzie ok. 8 tys. - przewiduje lokalny dziennikarz. Zarówno muzeum, jak i turniej młodzieżowy będą też w Lublinie. Jak jednak pokazuje przykład tegorocznego Euro U-21 w Czechach, tylko mecze gospodarza cieszyły się tam powodzeniem. Na pozostałych spotkaniach stadion świecił pustkami. Trudno przypuszczać, że Lublin czy Tychy będą gościć reprezentację Polski, gdy konkurentem są Warszawa i stadion Legii. Nawet jeśli w 2017 roku Arena Lublin się wypełni, to trzeba pamiętać, że tego typu turnieje nie będą przyznawane Polsce co roku, a co najwyżej raz na kilkanaście lat. To, co jednak wyróżnia stadion na Śląsku, to liczba sprzedanych lóż. Jeszcze przed oficjalnym otwarciem sprzedano dziewięć z 11. W Lublinie dwie (z 14) są w gestii ratusza i kolejne dwie są wydzierżawione prywatnym przedsiębiorcom. Następne dwie lada moment będą miały nowego właściciela. W Tychach wynajęto też połowę powierzchni komercyjnej na stadionie (1400 m kw.). W Lublinie pod cele komercyjne już wynajęto blisko 1000 m kw. (z 1400). Krzysztof Komorski: - Arena Lublin to obiekt, który zbudowaliśmy nie na rok czy na dwa. To inwestycja na 50 lat i trzeba pamiętać, że jeśli teraz by nie powstał, to pewnie czekalibyśmy na niego następne pół wieku, bo nie byłoby na niego środków z Unii. Pod koniec roku ogłosimy, jaki jest bilans finansowy obiektu w 2015 roku, ale mogę zapewnić, że nie pójdzie to w miliony strat, jak wielu przewidywało. Już w 2016 roku powinniśmy wyrównać bieżące utrzymanie obiektu, a wszystko przez obniżenie kosztów funkcjonowania - przekonuje.

DYSKUTUJ Z NAMI O LUBELSKIM SPORCIE NA FACEBOOKU

źródło: Okazje.info

Copyright © Agora SA