Radek Bzoma porównuje UNBA z WNBA: Pierwsza szybsza, druga siłowa, organizatorzy rywalizują

W drużynie Polibudy przegrał finał UNBA z NWW 46:47 po szczęśliwej dobitce rywali w ostatniej sekundzie. W WNBA, grając w zespole Value Advisors triumfował 77:66 w finale z KS Tęcza. W pierwszym meczu rzucił pięć punktów, miał osiem asyst i cztery przechwyty. W drugim zdobył 17 punktów i cztery asysty. Jak warszawską koszykówkę ocenia Radek Bzoma?

Rusz się. W środę kosz, w czwartek biegówki. Co jeszcze dla Ciebie w Warszawie?

Łukasz Cegliński: Michał Beta, którego w dłuższej rozmowie o koszykówce w Warszawie zapytałem o czołowych graczy w mieście, wspomniał m.in. o Tobie. Że grasz w różnych drużynach, ale zawsze masz duży wpływ na ich wyniki. Ostatnio zagrałeś w dwóch finałach - UNBA i WNBA. Pierwszy przegrałeś, drugi wygrałeś, więc jak to jest z tym wpływem na wyniki?

Radek Bzoma: Przede wszystkim miło słyszeć takie słowa z ust Michała. Ja nie uważam wcale, bym taką różnicę robił, po prostu zawsze staram się grać na maksa - czasem wyjdzie, czasem nie. Ten finał UNBA z NWW zupełnie nam nie wyszedł, jeśli chodzi o początek. W tym upatruję przyczyn porażki, bo uważam, że gdybyśmy zagrali z NWW 10 spotkań, to pewnie siedem byśmy wygrali. Nie mówię, że NWW nie doceniam - to naprawdę fajna, ustawiona drużyna, ale powtórzę - nam początek finału nie wyszedł, od pierwszych minut musieliśmy odrabiać spore straty. Walczyliśmy, dogoniliśmy ich, ale szczęście sprzyjało im. Przegraliśmy w ostatniej akcji.

A jak było w WNBA?

- W tej lidze mamy bardzo mocną drużynę i w finale zaczęliśmy od wypracowania dużej przewagi. Trzymaliśmy wynik przez cały mecz, przeciwnicy zbliżyli się najwyżej na siedem punktów, mieliśmy wszystko pod kontrolą. W Value Advisors mamy doświadczony skład, każdy z zawodników potrafi wziąć na siebie ciężar gry - choćby z Przemkiem Wójcickim na czele, którego wszyscy w Warszawie kojarzą z dużo poważniejszego grania w koszykówkę.

Spróbuj porównać poziom UNBA i WNBA - sportowy i organizacyjny.

- Wielokrotnie dyskutowaliśmy z kolegami o różnicach między tymi ligami i nie jesteśmy ich w stanie precyzyjnie zdiagnozować na poziomie czystego grania. Jak się spojrzy na wyniki, to dużo więcej punktów rzuca się w WNBA, choć mecz jest dłuższy w sumie tylko o osiem minut. Na pewno w WNBA koszykówka jest bardziej siłowa, to nie ulega wątpliwości - grają tam silniejsi fizycznie zawodnicy. W UNBA gra jest mniej kontaktowa, ale z drugiej strony chyba szybsza. Jest więcej wybieganych, dynamicznych zawodników.

Jeśli chodzi o organizację, to obie ligi są prowadzone od dłuższego czasu przez tych samych ludzi, więc wszystko jest na wysokim poziomie. Na UNBA terminarz jest podawany z góry na cały sezon, każdy wie, o której i jak gra, nie ma zamieszania. Na WNBA jest to zrobione inaczej, ale moim zdaniem też dojrzale. Z drugiej strony gram w najwyższych ligach i tu, i tam, i problemem jest to, że organizatorzy - choć wiedzą, że jest sporo zawodników grających w obu ligach - nie są w stanie tak ustawić meczów, by jedna liga grała zawsze w soboty, a druga w niedziele. Zdarza się, nie tylko mi, że w sezonie zasadniczym gramy po dwa mecze jednego dnia i to jest problem. Każdy wolałby grać jeden mecz dziennie, bo nie mamy już 16 lat, bolą nas kolana, kostki itp.

Widać, że między organizatorami jest rywalizacja o to, który ma fajniejszą ligę, ale nie potrafią pójść zawodnikom na rękę. A nawet jak próbują, to im to nie wychodzi.

Znajomy zapytał mnie po finale UNBA, o ocenę poziom najlepszych drużyn. Odpowiedziałem, że drugoligowa Legia spokojnie by z nimi wygrała. Jak byłoby Twoim zdaniem?

- W tym sezonie widziałem ledwie jeden mecz drugoligowej Legii, ale jestem przekonany, że by nas ograła. Nie mam wątpliwości. Ale mam doświadczenie z gry w drugiej i trzeciej lidze, i wydaje mi się, że składem z WNBA, w trzeciej lidze bylibyśmy w czubie tabeli. Moglibyśmy się bić o awans.

Jakie jest Twoje doświadczenie ligowe?

- W kosza zacząłem grać dość późno, dopiero w liceum. Tak poważniej trenować i grać zacząłem na studiach, w AZS Politechnice. Grałem w drużynie, która awansowała do drugiej ligi - poważnej roli może nie pełniłem, ale miałem swoje miejsce jako zmiennik Przemka Wójcickiego. I to w sumie cała moja ligowa historia. Teraz, w UNBA, w drużynie Polibudy mam wielu kolegów z tamtego zespołu. Grywaliśmy też w akademickiej w lidze w Warszawie oraz na mistrzostwach Polski szkół wyższych.

Kto Twoim zdaniem jest najlepszym koszykarzem grającym w Warszawie?

- Jeśli musiałbym wymienić jednego, to niezaprzeczalnie byłby to dla mnie Przemek Wójcicki. Wiadomo, jaki to jest zawodnik - doświadczony.

Specjalista od triple-double. Zdobędzie punkty, zbierze piłkę, poda, poprowadzi zespół.

- No właśnie. To zawodnik, który był wybierany do meczu gwiazd w I lidze, więc na naszym poziomie robi wielką różnicę. Ale już na tym bardziej amatorskim poziomie, to trzeba wspomnieć o Arku Łęczyckim z NWW, który w obu ligach robi super robotę. Choć bardziej w UNBA, bo w WNBA, w zespole Kicks, ciężko mu się współpracuje z Patrykiem Andresem czy z Piotrkiem Gietką. Indywidualnie ta trójka graczy jest bardzo dobra, ale razem, z jakiegoś powodu, już im tak nie idzie. Z wysokich graczy trzeba wymienić Tomka Borkowskiego, który gra w drugoligowym Piasecznie - zresztą, to nie ulega wątpliwości, że jak jakiś zawodnik z Piaseczna czy z Legii - generalnie z drugiej ligi - pojawi się na meczu ligi amatorskiej, to jego motorykę i ogranie widać na pierwszy rzut oka. Oni robią ogromną różnicę.

Znów rozmawiamy jednak o zawodnikach, którym bliżej do trzydziestki niż do osiemnastki. Nie ma dopływu młodej krwi?

- Raczej nie, raczej jest starsze towarzystwo, które się miesza we własnym sosie. Szczególnie w UNBA, gdzie grają non-stop ci sami ludzie. W WNBA dwa czy trzy sezony temu pojawiła się drużyna KS Tęcza i w niej większości chłopaków bliżej do dwudziestki niż trzydziestki. Taki np. Miłosz Ludwin, który ma przeszłość w Polonii, zdecydowanie robi różnicę. Nie wymieniłem go wcześniej, ale to świetny gość i, podobnie jak Przemek, taki właśnie specjalista od triple-double, który potrafi pomóc drużynie na różne sposoby.

Na koniec ogólne pytanie - jak Twoim zdaniem ma się koszykówka w Warszawie?

- Powtórzę trochę to, o czym mówiliśmy przed chwilą - skoro na najwyższym poziomie w ligach amatorskich w ostatnich latach pojawiła się jedna drużyna, a pozostałe tworzą zawodnicy, z którymi gram tu i ówdzie od 10 lat, to znaczy, że nie ma napływu młodych ludzi. Z drugiej strony, patrząc od góry, nie ma drużyn zawodowych. Jeśli chodzi pozytywy, to są one pojedyncze - np. Liga Wiatrów, o której wspominał w wywiadzie Michał Beta. Ja też, jeszcze rok temu, byłem w pewien sposób zaangażowany w ten projekt. To, co robią Witek i Tomek Zygierewiczowie, to super inicjatywa i dobry sposób na promowanie koszykówki. Ale nie ma żadnej odgórnej inicjatywy.

Liga Wiatrów będzie się rozwijać, ale nie osiągnie efektu skali, nie wypromuje zawodników, których potem będą oglądać masy. By koszykówka się rozwijała, potrzebne są wielkie gwiazdy - pięć innych poza Gortatem. Witek i Tomek mają w lidze setkę gości, a żeby znaleźć gwiazdy, to trzeba byłoby mieć 100 tysięcy. Dlatego tych nowych gwiazd się nie spodziewam, koszykówka - w Warszawie, ale nie chyba nie tylko - może wyglądać tak, jak dotychczas. Będziemy sobie grali, raz na jakiś czas dobierzemy nowego gościa do drużyny, ale pozostaniemy w niszy.

Zobacz, co piszą nasi blogerzy na Warszawa.sport.pl

Która liga jest lepsza?
Więcej o:
Copyright © Agora SA