Polskie ekipy solidarnie odpadają z europejskich i światowych rozgrywek jeszcze zanim tak naprawdę zacznie się poważne granie. Mimo to, wielu z nas nadal kocha esport, również polski. Nie za to, że ktoś raz na rok wygra, a za to, że po prostu jest i jest nasz.
Może nie mamy dobrych drużyn zarówno w LoLu, jak i CS:GO, ale za to mamy pojedynczych graczy, grających na najwyższym poziomie. W ostatnich miesiącach sporo radości dało nam obserwowanie Pawła "Dychy" Dychy czy Olka "Hadesa" Miskiewicza w barwach ENCE lub Marcina "Jankosa" Jankowskiego z G2. W "lidze legend" z wypiekami na twarzy obserwowaliśmy polskie Misfits, a w Counter Strike'u MOUZ NXT z trzema Polakami z składzie, wygrywające kolejne edycje WePlay Academy League. Nie tak dawno spore poruszenie również wywołał powrót Janusza "Snaxa" Pogorzelskiego do gry na najwyższym poziomie. Miejmy nadzieję, że to nie był jednorazowy wybryk i już niedługo znowu go tam zobaczymy.
Czy możemy mieć nadzieję, że do "Dychy" i "Jankosa" dołączą pozostali gracze? Adrian "Trymbi" Trybus dopiero co wygrał najważniejszą ligę LoL w Europie - LEC. Dobrze sobie radzi również Mateusz "Czajek" Czajka w Misfits Premier. W CS:GO trio z MOUZ NXT już wkrótce powinno dostać szansę wyżej. Na razie Miłosz "mhL" Knasiak walczy o miejsce w Endpoint z innym polskim snajperem - Łukaszem "mwlkym" Pachuckim. Nadal bez drużyny jest Michał "MICHU" Muller, który bez wątpienia nadal posiada potencjał. Wygląda na to, że jednostek nam nie brakuje i nie zabraknie. Czekamy teraz na polskie ekipy.
Nie możemy również zapomnieć o naszych mistrzach w VALORANCIE. Patryk "starxo" Kopczyński i Aleksander "zeek" Zygmunt to mistrzowie świata, Kamil "baddyG" Graniczka to nieoficjalny mistrz Europy, zwycięzca prestiżowego turnieju VCT: EMEA Challengers. W przeszłości byli również inni gracze, którzy nam dawali wiele radości w tej grze, chociażby Patryk "Patitek" Fabrowski, który zaliczył udany start w "nowym esporcie". Dobra wiadomość jest taka, że VALORANT dopiero się rozwija i liczba graczy będzie tylko się zwiększać. Siłą rzeczy będziemy obserwować kolejnych Polaków odnoszących sukcesy.
Nikt nie zaprzeczy, że na polskiej scenie nie brakuje ciekawych osób. Gracze Counter Strike'a mogą być dumni z Jarka "Pashy" Jarząbkowskiego znanego na całym świecie. Świetny niegdyś zawodnik, stał się świetnym streamerem, a pozostał dobrym człowiekiem, co pokazuje na każdym kroku. Piotr "Izak" Skowyrski również jest osobowością wychodzącą poza ramy esportu. Tutaj coś skomentuje w TVP Sport, tutaj poprowadzi podcast, a innym razem zagra w reklamie. Nadal jest dobrym streamerem i jeszcze lepszym komentatorem. Możemy się cieszyć, że mamy ich obu na scenie. A nie można zapomnieć o ciekawym trio z ESL czyli Kindze Kujawskiej, Kubie "Kubiku" Kubiaku czy Macieju "Morgenie" Żuchowskim.
W League of Legends niesamowitą charyzmą wyróżnia się Fryderyk "Veggie" Kozioł. Jest to jedna z tych osób, które potrafią ciekawie mówić i zainteresować odbiorców. Naprawdę dobrze opowiada o LoLu, czym może przyciągnąć nowych widzów. Amerykański temperament powoduje, że jest również dobrym showmanem. Z tym Panem nie ma nudy.
Mamy kilka ciekawych postaci, ale ciągle jest ich za mało. Szczególnie swego rodzaju przezroczystość i brak charakteru uwidacznia się wśród zawodników. Marketerzy i PRowcy nie mają łatwej roboty.
Wielokrotnie przedstawiciele ESL i PLE mówili mi w rozmowach, że między tymi podmiotami nie ma żadnej rywalizacji. Oczywiście w to nie wierzę i wy też nie dajcie się zwieść. Dwa bardzo podobne turnieje, które do niedawna miały dni meczowe w te same dni. Ta sama gra, pokrywające się zespoły, podobne terminy - już to powoduje, że mamy do czynienia z naturalną rywalizacją. Rywalizacja nie jest złą rzeczą, a nawet wręcz przeciwnie, stymuluje rozwój. Widzimy, że PLE ogłosiło szereg różnych projektów, które nie tylko mają za zadanie przyciągnąć widzów na transmisje, ale też rozwijać esportowy grassroots. ESL prędzej czy później również zaskoczy nas jakąś ciekawą nowością, bo nie będzie mieć wyjścia.
Widzowie w Polsce mają wybór. Mogą oglądać codziennie naprzemiennie ESL Mistrzostwa Polski i PLE, a mogą też oglądać tylko jedne z tych rozgrywek. Mogą również nie oglądać niczego. Jednak konkurencja to naprawdę dobra informacja przede wszystkim dla fanów esportu. Takiego przywileju w kraju nad Wisłą nie mają fani LoLa. Z powodu takiego, a nie innego, ekosystemu Riot Games, są skazani na Ultraligę, która nie ma żadnej konkurencji i tak naprawdę jedynym jej stymulantem są widzowie. Najbardziej zaangażowani jednak i tak nie odejdą od ekranów, bo nie mają alternatywy.
Trzeba przyznać, że w praktycznie każdej liczącej się grze esportowej mamy ludzi, którzy są w stanie zrobić wiele oddolnych inicjatyw, gdy giganci zawiodą. Niektórzy nazywają ich "esportowym podziemiem". Dla mnie to po prostu pasjonaci i miłośnicy esportu, którym zależy na dobrej zabawie i zrobieniu czegoś dobrego dla innych. Gdy Riot jeszcze nie był gotowy na wprowadzenie VALORANTOWEGO ekosystemu, pałeczkę przejął Krystian Terpiński, który teraz pracuje w Polskiej Lidze Esportowej. Poszukiwaniem talentów w ramach Projektu ARRMY zajął się wcześniej wspomniany "Kubik". Co by nie mówić o Ultralidze, powstała również niższa liga LoLa oraz Puchar Polski. Może nie jest to tak oddolna inicjatywa jak te wspomniane wcześniej, ale na więcej nie pozwoliła specyfika LoLa i kalendarz.
W polskim esporcie są ludzie, którym się chce. Doceniajmy ich, nie czekajmy na ich potknięcie, a najlepiej ich wspierajmy. Nie chcemy, aby ich zabrakło.
Ogromną zaletą jest fakt, że mamy dużą bazę fanów najróżniejszych gier. To ogromny kapitał, który jest bardzo mocno niewykorzystany przez organizacje esportowe oraz organizatorów turniejów. Prędzej czy później tego się nauczą. Więcej osób będzie oglądać mecze, w końcu będziemy mogli kupić merch. To nastąpi, bo inaczej nie da się budować więzi z fanami. Jeżeli esportowe podmioty chcą zarabiać pieniądze, muszą to robić.
I na koniec: wyniki nie mogą być już gorsze, co też samo w sobie jest dobrą informacją.