Słowa rzucane na wiatr czy też znak nadchodzących zmian, które podniosą polskie CS:GO z kolan? Ostatnie dni minęły w esportowych kręgach pod znakiem intensywnych dyskusji na temat stanu sceny Counter-Strike'a. Głos zabrali już nie tylko fani i dziennikarze, lecz również trenerzy, a także i sami zawodnicy. Każdy dzieli się swoimi doświadczeniami, wytykając podstawowe mankamenty etyki pracy polskich zespołów. Niektóre z nich zahaczają o totalną amatorszczyznę, co można skwitować jedynie uśmiechem politowania. Niemniej jednak wreszcie temat trafił na świecznik i nikt nie gryzie się w język. Sytuacja jest po prostu bardzo zła. Nie można dłużej robić do niej dobrej miny.
Pierwszy głos w całej sprawie zabrał Mariusz "Loord" Cybulski. Trener dopiero co rozstał się z Wisłą All in! Games Kraków i nie będąc już związanym żadną umową, postanowił podzielić się z szerszym gronem odbiorców swoimi wnioskami, jakie wyciągnął z wieloletniej pracy z polskimi zawodnikami. Kto jak kto, ale Cybulski w sytuacji ma wyjątkowe rozeznanie w sytuacji. Od lat jest zaangażowany w esportową scenę - wcześniej jako zawodnik, a teraz w roli trenera.
Pierwszym punktem, który "Loord" postanowił omówić, jest pozycja in-game leadera. Prowadzący to mózg całego zespołu - to on ma relację najbliżej zazębiającą się z trenerem, dyktuje taktyki w trakcie gry i dba o to, aby każdy element układanki do siebie pasował. Zadaniem IGL-a jest też wykrzesanie z każdego swojego podopiecznego tego co w nim najlepsze. Zdaniem Cybulskiego polskie podwórko bardzo cierpi na niedoborze graczy właściwych do tej roli. Zawodnicy są do niej przypisywani z przymusu, podczas gdy nie mają ku temu predyspozycji.
Na naszej scenie jest ogromny niedobór osób, które chciałyby poświęcić się tej roli. Dużo łatwiej jest być „star playerem", czy po prostu zwykłym grajkiem, niż wziąć na swoje barki odpowiedzialność za drużynę, dowodzenie, bycie liderem oraz kreowanie gry taktycznej.
Naturalną koleją rzeczy jest to, że forma indywidualna takiej osoby jest często dużo gorsza niż reszty, że przekłada się to znacząco na statystyki. Niewielu jest na świecie graczy, którzy będąc dowodzącym, potrafią jednocześnie błyszczeć indywidualnie.
Jest to rola bardzo niewdzięczna, ale jednocześnie kluczowa do zbudowania stabilnego, progresującego zespołu. Porównując zasoby naszej sceny do zagranicy, w tym aspekcie wypadamy co najmniej blado.
Jakby nie patrzeć, najpotężniejsze drużyny zbudowano na fundamencie stworzonym przed prowadzącego. Z perspektywy czasu pokazali to gracze pokroju Lukasa "gla1ve'a" Rossandera czy Kiryła "Boombl4'a" Mihaiłowa. Wzrost znaczenia in-game leadera i jego wpływu na grę sprawił, że całe CS:GO mocno wyewoluowało, przechodząc na nowe płaszczyzny i poszerzając horyzonty. Polska za tym nurtem nigdy nie nadążyła. Po prostu zatrzymała się w miejscu, podczas gdy konkurencja odjechała z piskiem opon.
Nie trzeba było długo czekać, a światło na całą sprawę rzucił również Piotr "morelz" Taterka, obecnie zawodnik Illuminar Gaming. Podobnie jak "Loord", gracz swoje w karierze widział, mając szanse gry w najlepszych organizacjach z polskiego podwórka.
Według "morelza" problem tkwi praktycznie u samych podstaw. Przede wszystkim zawodnicy nie potrafią znaleźć wspólnego języka. Problemy są zamiatane pod dywan, brakuje poważnych dyskusji. Na takich warunkach nie da się pracować na dłuższą metę, wobec czego z czasem atmosfera jeszcze bardziej się pogarsza. Tworzą się podziały.
Większość graczy nie wie, co to znaczy drużyna. Ludzie nie potrafią ze sobą normalnie porozmawiać bo zazwyczaj to się kończy wydzieraniem się na siebie albo obrażaniem. I nie mówię tu tylko o problemach drużynowych, ale także o życiowych.
W drużynie zaczynają się robić grupki dwu albo trzyosobowe. Zaczyna się obgadywanie. Prędzej czy później ta frustracja zostanie wylana i jeden czy drugi poleci z teamu.
Mam wrażenie też, że większość graczy zatraciło totalnie zabawę z gierki i mają w głowie tylko to, żeby grać idealnie. Grą trzeba się umieć bawić, nie spinać się. My gramy w CS'a a nie pracujemy w korpo.
Taterka dodał przy tym, że wielu graczy ma zbyt przerośnięte ego - woli działać pod dobro własne, grając pod publiczkę, niż przyczynić się do sukcesu zespołu. Stąd wychodzą głupie pogonie za statystykami, żeby po prostu się wybielić.
Śmiało można powiedzieć, że na taką dyskusję czekaliśmy przynajmniej od dwóch lat. Polscy kibice wreszcie otrzymali to, na co zasługiwali - szczerą prawdę. A ta wprost pokazuje, gdzie tkwią błędy i nad czym trzeba pracować.
Więcej treści esportowych na Gazeta.pl.
Przede wszystkim mentalność i charakter zawodników są na bardzo nieprofesjonalnym poziomie. Obrażanie się czy obgadywanie to incydenty rodem ze szkolnych ławek, a nie zaplecza profesjonalnej drużyny esportowej. Okazuje się, że organizacje wcale nie są wszystkiemu tak winne, jak mogło się to przedtem wydawać. Co prawda być może brakuje z ich strony większego zaangażowania w pracę nad psychologią, lecz w gruncie rzeczy to zadufani w sobie gracze robią największą krzywdę swoim własnym drużynom, pośrednio niszcząc je od środka.
Choć więc pojedynczo są zawodnicy, z których pozornie dałoby się złożyć konkretny zespół, tak problemy zaczynają się od innej warstwy. Jeśli nie ma prawdziwej pasji i mobilizacji do ciężkiej pracy, a człowiek nie umie pracować z człowiekiem na normalnych zasadach, to jak można wierzyć w poprawę? Wypowiedzi "Loorda" i "morelza" wystawiają polskiej scenie wyjątkowo szpetną laurkę. Mimo wszystko jeszcze raz warto zaznaczyć - bardzo dobrze, iż wreszcie temat został nagłośniony. Tylko w ten sposób istnieje szansa na opamiętanie się i powrót na właściwy trakt.
Jak dalej rozwinie się dyskusja i praca nad polską sceną, to pokaże przyszłość. Po rozpadzie Wisły Kraków wydaje się, że polskie CS:GO jest tak słabe, jak jeszcze nigdy nie było. Bądźmy jednak optymistami, bo cóż więcej nam zostało? Po burzy zawsze wychodzi słońce, a po grzmotach, jakie uderzyły w esportowe kręgi, szersza reakcja po prostu musi się pojawić. Kibice na to liczą - po prostu na to zasługują.