"Większość graczy chcemy transferować poza Polskę". Czym zajmuje się menedżer esportowy?

Esport przechodzi przez coraz większą profesjonalizację. Symbolem zmiany są agencje menedżerskie, które powoli funkcjonują tak, jak ma to miejsce w sporcie tradycyjnym. Czym się różni menedżer esportowy? Jak wygląda jego praca i jak zacząć? Jak wyglądają negocjacje w Polsce i w Europie? Za co zawodnicy są karani? Na te i wiele innych pytań odpowiedział CEO Knacks - Dawid Szymański.

Aleksander Kurcoń, sport.pl: Czym różni się menedżerka esportowa od sportowej?

Dawid Szymański, Knacks: Ja wywodzę się w jakimś sensie ze świata piłki nożnej, menedżerka sportowa mnie od zawsze interesowała. Miałem też okazję poznać menedżerów topowych piłkarzy. Jak zaczynałem przygodę w esporcie, to niespotykane były tutaj klauzule, które przydzielałyby premie za wyniki, czy nakładałyby kary za niespełnianie warunków umowy. Dzisiaj dochodzimy powoli do momentu, kiedy kontrakty są tak sformułowane, że przewidują różne bonusy dla graczy. Są nawet premie za podpis, co w świecie futbolu funkcjonuje od dawna. Cały świat esportowy idzie w kierunku tradycyjnego sportu. Rosną kwoty wykupu zawodników, rosną też oczekiwania finansowe organizacji i graczy. Jednoznacznie na ten moment nie powiedziałbym, że esport i sport tradycyjny to identyczne światy, raczej funkcjonują w nich podobne mechanizmy.

Zobacz wideo Marcin Gortat i Bogusław Leśnodorski zainwestowali w żyłę złota. Biznes marzeń

Mógłbyś podać przykład kar? Na przykład za spóźnienie na trening?

Jestem zwolennikiem takich klauzul, bo zawodnik wie, że bierze odpowiedzialność za swoje czyny. Musi być to jednak zapisane punkt po punkcie, jaka kara grozi za jakie wykroczenie. To są przewinienia typu spóźnienie się na trening, nie wykonywanie poleceń menedżera, złamanie zasad gry fair-play, złamanie klauzul poufności - może być to nawet taktyka ustalona na treningu. Kolejny zapis – naruszenie antydopingowych zasad.

Uważam, że takie zapisy są zasadne. Organizacja ma narzędzia do kontrolowania zawodnika. Gracz z kolei wie, czego nie może robić. Dzięki temu można utrzymać dyscyplinę w zespole. My jako agencja musimy za to przypilnować, żeby w kontrakcie nie było miejsca na dowolną interpretację zapisów.

W piłce nożnej żeby być agentem, trzeba zapłacić za licencję. W esporcie nie ma czegoś takiego?

Zgadza się. My jako agenci zawodników jesteśmy „agentami samozwańczymi". Nie uważam tego za coś dobrego. Brak licencji może być przestrzenią do wielu naruszeń, nawet wielokrotnie spotkałem się z pokrzywdzeniem zawodnika przez agentów i organizacje. Generalnie w esporcie często agenci mają niezbyt pochlebną opinię. Według mnie wynika to z braku regulacji. Zajmują się tym osoby, które niekoniecznie powinny to robić.

Jak można zacząć pracę jako agent esportowy? Można przyjść do waszej agencji na staż, czy może samemu jakoś zacząć, na przykład pomagając znajomemu esportowcowi?

Myślę, że obie te opcje są dobrym początkiem. Start solo jest jednak znacznie trudniejszy w dzisiejszych czasach, kiedy tych agencji jest już dosyć sporo. Większość zawodników ma już nad sobą agentów. Nie wykluczam jednak takiej ścieżki rozwoju kariery. Jeśli ktoś chce, to sam może zostać agentem.

Do nas na staż też oczywiście zapraszamy, jeśli ktoś czuje, że chciałby się spróbować. Uprzedzam, że jest to trudna praca.

Przejdźmy do kwestii transferów. Czy podobnie jak w sporcie, również tutaj należy transfer gdzieś zgłosić, żeby został potwierdzony?

Pojawiają się działania niektórych instytucji i organizatorów, by w pewien sposób to zostało ujednolicić. My specjalizujemy się w Counter-Strike’u i VALORANCIE – są to gry, które nie są jeszcze tak mocno ustandaryzowane. W CSie istnieje taki podmiot jak Esports Integrity Commision (ESIC). Oni czynią wiele działań w kierunku tego, żeby jeszcze bardziej sprofesjonalizować esport. Myślę, że kwestią czasu jest, kiedy powstaną okienka transferowe, czy ramy czasowe, w których trzeba zgłaszać zawodników do rozgrywek. Na razie to wszystko działania indywidualnie bazując na wymaganiach każdego z organizatorów. Trzymamy się regulaminów turniejów. Niektórzy organizatorzy nie przewidują możliwości zmiany składu w trakcie sezonu, więc de facto jest to blokowanie wszelkich transferów. Organizacje kombinują wówczas poprzez wypożyczanie lub prosząc poprzedniego gracza, by ten dokończył z nimi dany sezon.

Może być tak w przeszłości, że to organizatorzy osiągną porozumienie, stworzą harmonogram roczny turniejów i wprowadzą nieco dyscypliny?

Dokładnie tak się może stać. Taki podmiot jak ESIC bardzo im w tym pomoże. Ta sama instytucja prowadzi rozmowy z menedżerami, przeprowadza szkolenia. Stara się, aby cały rynek esportowy był w pewien sposób ustandaryzowany.

Menedżerowie esportowi są kojarzeni tak jak w sporcie – z osobą, która potrafi najwięcej ugrać finansowo na transferze?

Wydaje mi się, że esport nie jest jeszcze na takim poziomie, by mówić o wielkich pieniądzach. Przy najwyższym poziomie mogą być to wysokie kwoty, czy jednak na tyle duże, by odpowiednio skalować biznes? Wcale nie jestem przekonany. Niemniej agent musi być dość zwinny, by coś dla siebie ugrać. Nie powiedziałbym, że zgarnia najwięcej z całego transferu. U nas są to warunki współpracy partnerskiej. Gracze wiedzą, za co nam płacą i na czym polega nasza współpraca.

To prowizja, czy może miesięczny wydatek ze strony gracza?

Generalnie jest to rzecz, która się zmienia i ponadto jest traktowana bardzo indywidualnie. Z częścią graczy pracujemy na zasadzie miesięcznej wypłaty i niewielkiego procentu z ich wypłat. Z częścią zaś odbywa się to na zasadzie prowizji od transferów. Zdarza się, że jest to w zależności od tego, jaki potencjał marketingowy posiada dany gracz. Wówczas realizujemy kampanie marketingowe. To też pozwala nam zarobić pieniądze.

Jak to wygląda od strony prawnej? Podczas transferów konsultujecie się z prawnikami?

Tak, my korzystamy z usług prawników przy doprowadzeniu kontraktu do formy, która będzie zgodna z prawem i bezpieczna dla naszego zawodnika. Jeśli chodzi o same negocjacje, to tym zajmujemy się tylko my.

Długo potrafią trwać takie negocjacje? Powiedzmy z międzynarodowymi organizacjami.

Tutaj nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Zdarzało się rozwiązać sytuację w 4 godziny. Z drugiej strony mieliśmy negocjacje, które trwały łącznie sześć tygodni. To zależy.

Zdarzają się takie sytuacje, w których gracz przychodzi do was i mówi „poszukajcie mi nowego zespołu"?

Tak, ale nie powiedziałbym, że często. Wówczas na naszych barkach spoczywa to, by znaleźć zawodnikowi drużynę, która odpowiada jego ambicjom.

Jak wygląda proces wybierania klubu?

Tutaj jest wiele zmiennych. Jeśli zawodnik ma ważny kontrakt z organizacją, ale informuje nas, że chce odejść, to cała praca jest po naszej stronie. Oznacza to, że to my musimy znaleźć drużyny, które potencjalnie mogłyby odpowiadać zawodnikowi. Później konsultujemy to z samym graczem. Jeżeli wyrazi chęć rozmowy, to inicjujemy spotkanie z organizacją i szukamy miejsca dla naszego zawodnika.

Jest też drugi scenariusz. Zawodnikowi kończy się kontrakt, a organizacja wystawia go na ławkę rezerwową. Wówczas oferty same spływają do nas, do zawodnika lub do organizacji. Wtedy my jesteśmy włączeni w te rozmowy.

Możesz porównać negocjacje z Polakami a obcokrajowcami?

W Polsce nie mieliśmy zbyt wielu okazji, by realizować transfery za duże pieniądze. Jeżeli chodzi o negocjacje, to czasami mam wrażenie, że w naszym kraju przeprowadza się je bardzo trudno. Raczej bliżej nam do tej wschodniej kultury negocjacyjnej. Chodzi o to, że trudniej znaleźć kompromis, bo obie strony trzymają się swojej racji. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że na Zachodzie negocjuje się lepiej. Im bardziej na wschód, tym negocjacje są trudniejsze.

Wy jako Knacks przeprowadziliście kilka ważnych transferów za granicę. Jeśli miałbyś wskazać najlepszy, to który by to był? Dla mnie Olek „hades" Miśkiewicz do ENCE.

Hades pomimo swojego młodego wieku jest już ukształtowanym zawodnikiem. Ten transfer w głównej mierze jest zasługą samego Olka. To on na niego zapracował – swoją formą, chęcią wyjścia na międzynarodową scenę i znajomością języka angielskiego.

Równie wielkim sukcesem jest dla nas wytransferowanie za granicę Huberta „szejna" Światłego i Kamila „siuhego" Szkaradka. To gracze, którzy są na scenie stosunkowo od niedawna, a w krótkim czasie potrafili uczynić bardzo duży progres. Jestem przekonany, że to dopiero początek.

Być może zauważyłeś, że większość zawodników chcemy „wypychać" z Polski. W Europie widzimy dla nich dużo większy potencjał na rozwój. Polska scena niestety nie jest w zbyt dobrej kondycji i nie widzę działań, które miałyby tę sytuację poprawić. Mam nadzieję, że kibice nie mają nam tego za złe, że wypychamy Polaków za granicę.

Myślę, że jak później dzięki temu możemy oglądać Polaków na Majorze, czyli m.in. właśnie hadesa, to wszyscy kibice są zadowoleni.

Też tak sądzę!

Wróćmy jeszcze do strony prawnej transferów. Jakiego rodzaju są to umowy?

To zależy. Część zawodników ma swoje działalności, wówczas wystawiają faktury organizacjom. Niektórzy mają umowy zlecenia. W niektórych krajach prawo wymaga jednak umów o pracę. Nie ma wówczas sposobu, by to obejść. Zależy od potrzeb zawodnika i organizacji.

Więcej treści esportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

Dlaczego zawodnicy wiążą się z organizacją na kilka miesięcy? To później przekłada się na to, że na rynku odbywają się głównie wolne transfery, nie gotówkowe.

Jednym z podstawowych czynników jest to, że organizacje nie chcą wiązać się na dłużej. Organizacjom wygodniej jest podjąć mniejsze ryzyko. Jak wyjdzie, to renegocjujemy kontrakt, jak nie, to umowa się kończy.

Jest to jednak ryzykowne, gdy zawodnik się sprawdzi. Wówczas to on ma całą władzę i jeżeli ma odpowiednie wsparcie z zewnątrz, to jest w stanie wykładać swoje warunki na stół. Sami zawodnicy są jednak też niechętni, by podpisywać długoterminowe kontrakty. Boją się i mają świadomość jak szybko zmienia się esportowa scena. Czasami wystarczy kilka dobrych spotkań, by przyciągać uwagę lepszych drużyn.

Niektóre organizacje podpisują 2-3 letnie kontrakty, na przykład Astralis.

I myślę, że w takim kierunku będzie to szło. Ja również miałem okazję negocjować kilka kontraktów długoterminowych. Jeśli umowa jest odpowiednio poukładana, to ma sens dla wszystkich stron.

Wydaje mi się, że jednak nadal funkcjonuje rynek zawodnika. Jeśli będzie dobrze grał, to może odejść, albo renegocjować kontrakt na lepszych warunkach. Organizacja jest bezradna przy krótkoterminowych umowach. Przy długoterminowych jakie są problemy zawodników?

Czasami dają się złapać w pułapkę. Podpisują kontrakty, które są tak skonstruowane, że gdy gracz ląduje na ławce, to otrzymuje jedynie 30% pensji. Ponadto nie może samodzielnie odejść i musi czekać na koniec kontraktu lub na klub, który wyłoży za niego pieniądze. Marnuje wtedy kilka miesięcy swojej kariery. To się jednak powoli zmienia. Środowisko dojrzewa.

Obniżanie pensji za wylądowanie na ławce? W tradycyjnym sporcie niewyobrażalne.

W niektórych krajach Europy jest to nawet nielegalne. W Polsce jest to standardowy zabieg. Na ławce można stracić bonusy za osiąganie wyników, ale ta podstawa nie powinna się zmienić.

Zajmujecie się stroną medialną zawodników?

Jest to jedna z naszych działalności. Naszą największą rolą jest edukowanie zawodników na temat poruszania się w mediach. Często chłopcy nie zdają sobie sprawy jak to, co publikują dzisiaj w sieci może mieć wpływ na ich karierę za kilka lat.

Jako agencja świadczymy usługi szeroko pojętego managmentu. Dbamy o to, by nasi podopieczni podchodzili świadomie do swoich finansów, żeby dbali o swoją markę, którą tworzą w Internecie.

Ja z kolei mam takie odczucia, że nowi zawodnicy są często nijacy. Kilka lat temu na scenie było sporo charyzmatycznych postaci – pashabiceps, olofmeister, FalleN, GeT_RiGhT, TaZ, NEO, karrigan – to byli ludzie, którzy potrafili wokół siebie zbudować ogromny fanbase, a jednocześnie się od siebie wyróżniali, mieli charakterystyczne cechy. Teraz zawodnicy sprawiają wrażenie takich samych.

Pamiętajmy też, że kilka lat temu zawodników było dużo mniej. Teraz zainteresowanie ludzi musi się rozbić na większą liczbę graczy.

Z charyzmą się nie do końca zgodzę. Fanbase był zbudowany na podstawie sukcesów, które osiągali. Był to również czas największego boom na media społecznościowe. Teraz mamy czasy, gdy każdy próbuje tworzyć social media i chce być influencerem. Kilka lat temu łatwiej było się przebić przez tony treści. Nie powiedziałbym, że obecni gracze są nijacy. Raczej mają zbyt mało szans na lepsze poznanie przez kibiców. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA