Polak światową legendą. Lewandowski w swojej branży. "Poczułem, co to życie"

Jarosław "Pasha" Jarząbkowski jest jedną z najbardziej znanych postaci esportu. Kiedyś był topowym graczem Counter Strike'a, dziś jest kochanym przez fanów streamerem. Niedawno zorganizował obóz sportowo-esportowy dla dzieci. - Pierwszy sprzedaliśmy w minutę, drugi w trzy - mówił w podcaście "Leśnodorski i Żurnalista w trójkącie towarzyskim".

Pasha był gościem Bogusława Leśnodorskiego i Żurnalisty. Panowie rozmawiali na temat kariery esportowej Jarząbkowskiego oraz na tematy biznesowe. Tutaj Pasha ma czym się pochwalić, bo jest jedną z twarzy nie tylko polskiego, ale i światowego esportu.

Zobacz wideo Esportowe abecadło. Poznaj najważniejsze pojęcia w Counter Strike: Global Offensive

"Jestem najbardziej rozpoznawalnym graczem na świecie"

Skąd wziął się pseudonim "pashaBiceps"? - Mój ówczesny menedżer powiedział, że mam przestać się wygłupiać, że to dziecinne, a ja powiedziałem, że będę to kontynuował. Sam to wymyśliłem. I wiecie co? To był strzał w dziesiątkę. To się tak dobrze przyjęło w środowisku esportowym na świecie, że wszyscy to zaczęli kojarzyć - mówi Jarosław Jarząbkowski.

- Jestem najbardziej rozpoznawalnym graczem na świecie. Zakończyłem karierę, ale nadal będę się przewijał w różnych programach, więc życzę każdemu esportowcowi, żeby kiedyś do tego poziomu doszedł. Nikomu się nie podlizywałem, nie chodziłem na imprezy, powolutku rzeźbiłem. Musisz być cały czas w formie. Tysiące osób czeka aż ci się noga podwinie, żeby spadł twój performance, żeby twoje miejsce zająć. Cały czas musiałem być gotowy na to, że ktoś się gdzieś tam czai, żeby kopnąć mnie w dupsko i zająć moje miejsce - opowiadał o kuluarach sceny esportowej.

"Potrafię przejechać w sezonie 10 tysięcy kilometrów"

Jarząbkowski opowiedział też o swoich pasjach wykraczających poza esport. - Cztery lata temu poczułem co to życie. Od kilku lat dopiero zasmakowałem czym jest prawdziwa zajawka sportowa. Próbuję niektórych dyscyplin. Robię to dość profesjonalnie i myślę, że nie jeden zawodowiec mógłby konkurować ze mną pod względem treningów i zaangażowania. W sezonie potrafię przejechać już 10 tysięcy kilometrów na rowerze.

- Byłem w sześciu ćwierćfinałach, czterech półfinałach, dwóch finałach, jeden wygraliśmy. W dwóch byłem najlepszym graczem turnieju. Myślę, że czasem trzeba mieć też farta w życiu. Byłem w trójce najlepszych gości na świecie. Ludzie śmiali się z mojego movementu (poruszanie się na mapie - przyp.). O mnie mówiono, że jestem drewniany pod tym względem. Pokazałem, że to nie jest najważniejsze. Ciężka praca i ogień może zaprowadzić na szczyt.

Prowadzący spytali także gościa, ile zarobił dotychczas na esporcie. Jarząbkowski odpowiedział, że dokładnie nie wie, ale szacuje, że może być to nawet milion dolarów. - Zainwestowałem te pieniądze. Kupiłem trzecie mieszkanie, otworzyłem z żoną salon kosmetyczny. Poczułem trochę drogiego życia. Kiedyś sobie nie wyobrażałem bycia w 5-gwiazdkowym hotelu i obracania się z bogatymi ludźmi. Teraz zarabiam porównywalnie, więc chcę to kontynuować. Ludzie mówią, abym wracał do grania, ale nie wiem, czy jest sens, bo będę musiał temu poświęcać więcej czasu, co wiąże się z tym, że będzie mieć czasu na rodzinę i sport. Trzeba robić to, co się robi teraz i nie wracać do przeszłości.

Życie profesjonalnego esportowca nie jest łatwe

- Ożeniłem się z najlepszą kobietą na świecie, która mnie zawsze wspierała w trakcie kariery. Jest wiele takich żon, które niszczą mężom karierę. Mieliśmy dużo przykrych rzeczy w życiu. Zaczynaliśmy od mieszkania na 16 metrach kwadratowych u cioci. Najgorsze było to, jak szliśmy na rodzinną imprezę i pytali co robię. Mówiłem, że gram w grę i obecnie nie pracuję, ale staram się do czegoś dojść. Gdy czułem wzrok kilku ludzi na sobie to było mi głupio, ale wiedziałem, do czego dążę. Dwanaście lat temu ludzie nie wiedzieli czym jest esport, teraz niektórzy nie wiedzą. Było mi smutno po takich spotkaniach, ale też mnie to napędzało i było taką lokomotywą. Wiedziałem, po co idę i co chcę coś osiągnąć.

- Byłem gościem w domu, który przyjechał i czasami nie wiedzieliśmy jak się zakochać i ze sobą rozmawiać. Jak jechaliśmy na obóz to byliśmy na nim dwa tygodnie, trenowaliśmy po 10-12 godzin, mózg musiał pracować od rana. Prosto z takiego bootcampu jechaliśmy do Azji na turniej, potem do Stanów i tak mijało 1,5 miesiąca. Wracałeś do domu, a dziecko wyglądało już inaczej. To był szok.

Więcej o:
Copyright © Agora SA