Ludzie od zadań specjalnych. Bez nich żadna drużyna nie może funkcjonować

Menedżer w drużynie esportowej to często człowiek od zadań specjalnych, ale również kopalnia wielu śmiesznych anegdot. Nikt nie spędza więcej czasu z drużyną niż oni. Czym tak właściwie się zajmują?

Najprostsza odpowiedź na to pytanie brzmi: zajmują się wszystkim. Jednak byłoby to spore uproszczenie tak ciekawiej pracy. Odpowiednie dopasowanie kalendarza, dbanie o logistyczne aspekty pracy esportowców czy nawet zapewnienie odpowiedniej ilości napojów to tylko jedne z licznych obowiązków prawdziwego esportowego menedżera.

Zobacz wideo Esportowe abecadło. Poznaj najważniejsze pojęcia w League of Legends

Każda rzecz może wpływać na wynik

- Logistyka wyjazdów na turnieje, czy też treningowych, kalendarz, dbanie o dokumentację turniejową, deadline'y zgłoszeń, licencji, oprogramowania treningowego - to moja codzienność i fundament mojej pracy, który wykonuje na porządku dziennym. Dla mnie osobiście najważniejsza jest opieka nad drużyną. Odciążenie teamu ze wszystkich najbardziej upierdliwych spraw zero-jedynkowo wpływa na ich skupienie na celu - wygranej. Ale jak wiadomo, w sporcie najważniejsza jest głowa - drobna sprawa, jaką jest przyniesienie ulubionej przekąski, czy kawy zawodnikowi może sprawić, że jego poziom stresu spada, a to docelowo na to, jak zareaguje w meczu – zdradza Marta "Skazza" Sokołowska, menedżera drużyny CS:GO w Anonymo Esports.

Każdy menedżer ma jednak inne zadania. Wszystko zależy od organizacji esportowej, w której pracuje. - W Izako Boars jestem odpowiedzialny za kwestie kontraktowe, zarządzanie budżetem ze strony organizacji. Natomiast z zawodnikami staram się pracować głównie na poziomie motywacyjnym oraz na budowaniu relacji z nimi, co było moim priorytetem od początku pracy menadżerskiej. Wychodzę z założenia, że odpowiednia chemia w drużynie jest w stanie zdziałać cuda, co przenosi się na pozytywne wyniki esportowe – zdradza natomiast Paweł Potoczny z agencji Knacks, opiekujący się Izako Boars.

Złamane krzesło, brak prądu, bukiety i wizyta u lekarza

Praca w esporcie często bywa specyficzna. Próżno tutaj szukać normalnych godzin pracy, takich jak 9-17. Tutaj po pracy nie opuszcza się biura, nie wyłącza się laptopa i nie rzuca telefonu w kąt. Menedżer musi być gotowy w każdej chwili. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Mecze często odbywają się wieczorem, chociaż ostatnio z powodu przepełnienia kalendarza zdarza się, że gracze pierwsze oficjalne spotkania zaczynają o 9 rano. Jeszcze więcej pracy jest na tzw. bootcampach, czyli obozach treningowych zespołów. Trzeba zorganizować posiłki, zadbać o odpowiednie nawodnienie, a gdy jest taka potrzeba, nawet zawieźć do lekarza.

Menedżerzy drużyn esportowych raczej nie mają smutnego życia, a nawet wręcz przeciwnie - powodów do uśmiechu nie brakuje. - Jeden z graczy złamał fotel w trakcie wywiadu video. Inny z kolei postanowił poprzynosić wszystkie kwiatki z piętra na biurko, robiąc prowizoryczną dżunglę w naszym pokoju treningowym. Przydarzył nam się też nagły brak prądu i kombinowanie ze skrzynką rozdzielczą, by przywrócić światło. Z perspektywy czasu wiele z nich wydaje się dość zabawne, ale kiedyś doprowadzały do małego ataku paniki - zdradza "Skazza".

- Mając w teamie takich graczy jak - Luz, Hyper czy Neex zawsze wiesz, że wygenerują oni mnóstwo śmiesznych sytuacji. Zresztą moje relacje na Twitterze z ostatniego bootcampu, z Hyperem w roli głównego bohatera, pokazały chociaż małą część tego, co się dzieje na takich wyjazdach – mówi Paweł Potoczny. - Z internetowych historii, to raz po meczach chłopaków usiedliśmy na TSie (komunikator głosowy - red.) i wymyśliliśmy grę, która polegała na tym, że jeden z nas czytał post innych zawodników lub organizacji z polskiej sceny CSowej, a reszta miała zgadnąć, kto go napisał. Ten format przyjął się wręcz doskonale!

Czekanie w deszczu, Prima Aprilis, Flip i Flap

- Nie zapomnę także sytuacji podczas bootcampu M1 Eden - to było w nocy z 30 marca na 1 kwietnia, czyli Prima Aprillis – mówi Michał „Hyczka" Hyczkiewicz, menedżer M1 Eden. - O 1:30 w nocy dostałem telefon od Nodsurego, że Olfi uciekł z Esport Performance Center i pojechał do domu, "bo nie wytrzymał presji". Jako, że to była późna pora, kompletnie nie ogarnąłem, że jest to żart na Prima Aprillis i przegadałem z chłopakami chyba godzinę, prosząc ich, żeby szukali Olafa gdzieś w okolicach. Nawet zacząłem szukać go po kamerkach internetowych w okolicach dworca. Rano obudziłem się i dowiedziałem, że chłopaki wraz z resztą zarządu chcieli mnie wkręcić. Do dzisiaj Nodsury się ze mnie śmieje, zachciało im się Akademii Pranków.

Bartosz 'Hyper' Wolny (trener) i Paweł Potoczny (menedżer) z Izako BoarsBartosz 'Hyper' Wolny (trener) i Paweł Potoczny (menedżer) z Izako Boars fot. Marceli Kaźmierczak

- Bartosza (Hypera, trenera Izako Boars – red.) nie da się nie kochać. Nie wiem jak to się dzieje, ale zawsze ląduje z nim w pokoju na lanach i bootcampach. Na ostatnim wyjeździe Hyper przez trzy dni, przed snem słuchał wywiadu Carmaca i Neo. Czemu przez trzy dni? Bo zasypiał dosłownie po 5 minutach od naciśnięcia start, co kończyło się tym, że ja przez trzy dni słuchałem dokładnie tego samego do spania. Pozdrawiam Filip i Michał, to była doskonała rozmowa - znam już na pamięć – śmieje się Paweł Potoczny, który opowiedział nam również historię o Flipie i Flapie w szeregach Dzików Izaka. – Siuhy i Szejn to duet, który na lanach i bootcampach jest wręcz nierozłączny. Panowie chodzili w te same miejsca (a jak się zgubili chociaż na 15 metrów to dzwonili do siebie, gdzie są), zawsze byli razem w pokoju, a nawet ubierali się tak samo, przez co otrzymali nowe ksywy - Flip i Flap – zdradził menedżer Izako Boars. Nic dziwnego, że obaj trafili również do mouse NXT.

- Pamiętam jak w Errorze przyjechałem na bootcamp do chłopaków - był to pierwszy dzień Mistrzostw Polski i zaczynaliśmy inauguracyjnym spotkaniem z x-kom AGO. Okazało się, że chłopaki troszkę dłużej pospali i stałem pod gaming housem kilkadziesiąt minut, próbując budzić każdego po kolei w deszczu, żeby ktoś otworzył drzwi - na szczęście wybawicielem okazał się Avis, którego udało się obudzić i zamiast być poirytowany tą sytuacją - po prostu śmiałem się, bo później każdy z chłopaków miał po kilkanaście powiadomień ode mnie i mocno się zdziwili, kiedy zeszli do pokoju dla graczy i zobaczyli mnie, skręcającego sobie monitor. Ich miny (jeszcze zaspane) były bezcenne - wspomina "Hyczka".

Więcej o:
Copyright © Agora SA