Kibice żądają ujawnienia płac. Kolos okazał się mieć gliniane nogi

Pieniądze w esporcie - w przeciwieństwie do tych w sporcie tradycyjnym - są tematem tabu. Niedawno na własnej skórze przekonała się o tym jedna z czołowych organizacji - Cloud9.

Nieraz kiedy śledzę wiadomości ze świata sportów tradycyjnych, najczęściej dotyczących piłki nożnej, napotykam na informacje dotyczące pieniędzy - wysokości kontraktów danych zawodników, niebotyczne kwoty transferowe, nowy sponsoring warty miliony. Pieniądz stał się jednym z ważniejszych aspektów branży i mówi się o nim równie często, co o samym futbolu.

Zobacz wideo Transferowa szufla na polskiej scenie CS:GO

Nie widzę w tym nic złego. Często stwarza to pole do dyskusji, a także pokazuje, że i kluby, i  piłkarze, którzy takich informacji nie zatajają, są transparentni z fanami. Wtedy widzowie mogą ocenić, czy dany zawodnik jest ich zdaniem wart tyle, ile jest i wyrażać niezadowolenie czy satysfakcję z jego postawy.

Kiedy za to na co dzień zagłębiam się w nowości w esportowym świecie, boli mnie, że tutaj kwoty nie zawsze są jawne. Tylko gracze i ich pracodawcy są w 100 proc. poinformowani, jakie liczby znajdują się na kontraktach. Chociaż, jeżeli zagłębimy się w temat głębiej, to prędko dojdziemy do wniosku, że taki stan rzeczy nie obowiązuje tylko w przypadku relacji organizacja-zawodnik, a także w innych aspektach.

Riot Games pokazuje, jak budować ligę

Weźmy dla przykładu League of Legends European Championship, czyli czołowe rozgrywki w produkcję Riot Games w Europie i jedne z najlepszych poziomem na świecie. W 2019 r. władze wprowadzili dobrze znany ze Stanów model franczyzowy. Najczęściej polega on w na tym, że zespoły nie mogą wypaść z ligi, nawet jeżeli osiągają słabe wyniki. Z drugiej strony muszą sporo płacić za taki przywilej, chociażby przy samym wejściu do ligi. W przypadku LEC okazało się, że kwota ta wynosiła 8 mln euro dla organizacji będących już częścią rozgrywek, a 10,5 miliona dla nowych. Takie informacje wyjawili działacze Riot Games w rozmowie z The Esports Observer w 2018 r.

Taki jawny stan rzeczy pozwala konkretniej oceniać kondycję organizacji, w tym wypadku tych, które biorą udział w rozgrywkach w Europie. Jakby tego było mało, w systemie franczyzowym Riotu wyznaczone są konkretne kwoty (od 24 do 60 tys. euro rocznie), jakie muszą otrzymywać minimalnie zawodnicy. Sprawia to, że gracze są uczciwie traktowani, a widzowie i fani organizacji otrzymują czytelny przekaz.

Chciałoby się, żeby taki stan rzeczy był na porządku dziennym w esporcie. Niestety, nie wszystko jest tak idealne, zwłaszcza jeżeli spojrzymy na inny gigantyczny tytuł w esportowym ekosystemie, jakim jest Counter-Strike: Global Offensive.

Różnica jak niebo a ziemia

Przede wszystkim w przypadku strzelanki od Valve nie ma systemu, który jest w pełni pod władzą dewelopera gry, tak jak to jest w League of Legends. W wyniku tego w świecie CS-a za w pełni samodzielną organizację najważniejszych turniejów (z wyłączeniem tych o randze Majora, który w dobie pandemii koronawirusa jeszcze się nie odbył) odpowiedzialne są firmy trzecie, jak ESL czy BLAST.

Przez brak ustalonych zasad organizacje mogą sprzedawać i kupować zawodników do woli, bez obowiązku ujawniania kwot na ich kontrakcie, bądź samych sum transferowych. Tutaj rodzi się jeden z największych problemów dzisiejszego Counter-Strike’a.

Nie sposób bowiem ocenić wartość danego zawodnika, skoro nie możemy porównać jego zarobków do osiąganych przez niego wyników, czy też do wkładu, który wnosi do zespołu. W wyniku tego w mediach społecznościowych nieraz powstają dyskusję na temat tego, że dany gracz się nie nadaje, że inwestowanie w duże nazwiska jest stratą pieniędzy, etc. To z kolei tworzy często niepotrzebną presję na danym zawodniku, a także jego drużynie.

Próba wyjścia przed szereg

Naprzeciw temu problemowi postarało się wyjść dosyć niedawno Cloud9, które przejął Henry "HenryG" Greer jako menadżer dywizji CS:GO. Jednym z jego pierwszych postulatów w nowej roli było ujawnienie kwot transferowych każdego z nowych graczy formacji, jak i sumy, którą będzie rocznie dostawał. Jako że C9 jest jedną z większych amerykańskich organizacji esportowych na świecie, a w swoje szeregi ściągnęło osobistości znane już na rynku, można domyślać się, że ujawniane kwoty nie były małe. Sam Brytyjczyk wyjaśnił wówczas, co zmotywowało go do tego typu działania.

- Inne organizacje płacą za dużo niektórym zawodnikom, co się okazuje być po prostu nieopłacalne. Za to z drugiej strony jeszcze inne płacą niektórym za mało, aczkolwiek nie chcą tego ujawniać, żeby nie wyszło na jaw, że podpisali parę fantastycznych z ich punktu widzenia kontraktów -  skomentował HenryG. Dodał także, jak wygląda w jego przypadku pozyskiwanie nowych zawodników. - Podpisuję każdego gracza indywidualnie i również w ten sposób negocjuję z nimi umowy.

Wówczas mogło się wydawać, że takie podejście ustali nowy trend w Counter-Strike’u. W jednym z zamieszczonych komentarzy na Twitterze Greer dodał, że według niego niektóre organizacje wciąż płacą tyle samo każdemu z pięciu zawodników. Brzmi to jednak mało rozsądnie, wszak każda osoba w dywizji jest inna i wnosi coś nowego do zespołu. W takim wypadku trend, który próbował utworzyć Brytyjczyk, stworzyłby dla zawodników lepszy ekosystem, w który byliby oni adekwatnie nagradzani to prezentowanego poziomu.

2,1 mln dol. za zawodnika CS:GO

Skoro już tak poruszyliśmy  temat Chmurek, to ujawnijmy pewne kwoty. Początkowa dywizja CS:GO Cloud9 kosztowała 6 mln dol., a kontrakt jednej z gwiazd zespołu, Patricka "es3taga" Hansena, był wart 2,1 mln dol.

Przejdźmy parę miesięcy do przodu. Cloud9 zapowiadane było przez samego Brytyjczyka jako kolos, jako formacja, która została zbudowana, aby podbić najważniejsze rankingi i turnieje w Counter-Strike’u. Niefortunnie dla fanów organizacji, kolos ten jak na razie ma gliniane nogi - C9 jak do tej pory nie spełnia oczekiwań i na największych turniejach obija się o dolne miejsca w końcowych klasyfikacjach.

Najbardziej kontrowersyjne w całej sytuacji jest to, że społeczność esportowa nie wytacza najcięższych dział w stronę samych zawodników i ich formy, tylko atakuje organizację za decyzję płacenia im tak sporo. Chociaż, gwoli wyjaśnienia, w porównaniu do globalnych gwiazd sportów elektronicznych wcale nie są to niebotyczne kwoty, w czasie podpisywania zawodników ich wartość faktycznie mogła być na tyle oceniana, a sama idea stojąca za jawnymi kontraktami jest jak najbardziej słuszna.

Fala hejtu zbyt ogromna do przejścia

- Wciąż nie rozumiem narracji, że to my jesteśmy przeciwnikami hojnego nagradzania naszych graczy. Jedyny powód, dla którego znacie wszystkie liczby, o których codziennie mi przypominacie, to fakt, że pragniemy stworzyć lepszy ekosystem dla profesjonalnych zawodników CS:GO. I jeszcze się zastanawiacie, dlaczego inne organizacje czy też menedżerowie nie będą transparentni na ten temat w przyszłości? - wybuchł po jednej z porażek zespołu HenryG.

Jak się okazało pod koniec marca, organizacja zdecydowała się wycofać z aktywnego prowadzenia dywizji w Counter Strike’u. - Podjęliśmy decyzję o zatrzymaniu angażowania się w CS:GO. Pandemia COVID-19 sprawiła, że nie byliśmy w stanie złożyć w Ameryce Północnej składu takiego, jak oryginalnie planowaliśmy - czytamy w oświadczeniu. Jednak patrząc na okoliczności i rozgorzałą dyskusję w mediach społecznościowych wokół C9 możemy zastanawiać się, czy pandemia koronawirusa jest faktycznie kluczowym powodem zawieszenia działań.

Czy ruch menadżera Cloud9 był właściwy? Patrząc na nastroje i fakt, że wielu fanów domaga się tego od dawna, śmiało można stwierdzić, że tak. Chociaż samo odebranie próby transparentności w tym temacie tabu można nazwać rozczarowującym.

Czy my sami jesteśmy na to gotowi na polskiej scenie CS:GO? Nasze reprezentacje od lat nie radzą sobie w starciach z globalnymi gigantami, a ponowne wejście do światowej czołówki do dziś pozostaje niespełnionym marzeniem polskich widzów. Pomimo tego na naszym podwórku posiadamy masę organizacji, które co kwartał wymieniają się zawodnikami, bo ich wyniki nie są zadowalające. Gdzie leży problem? Czy nasi zawodnicy zarabiają za dużo w porównaniu do umiejętności? A może zupełnie na odwrót, przez co brakuje im motywacji? Możliwości jest kilka, a jak jest naprawdę - tego możemy się nigdy nie dowiedzieć.

Więcej o:
Copyright © Agora SA