Andrzej Wasielewski: Simracing jest bardzo niszową strefą gier. Twórcy starają się odwzorować tory, które są laserowo skanowane, czy pojazdy w których każdy detal się liczy. Simracing jest bardzo specyficzny, bo nie jest nastawiony na szerokie grono odbiorców, tylko na pewną grupę, która ma dokładnie oczekiwania wobec gry. Chodzi m.in. o zachowanie opon, model zniszczeń, wpływ zmian w aerodynamice na jazdę. W simracingu chodzi o to, aby po przesiadce z realnego auta przed ekran komputera mieć możliwie jak najbardziej zbliżone odczucia.
Na rynku obecnie mamy kilka symulatorów, które potrafią zastąpić kierowcom trening na torze. Oczywiście nie wszyscy, którzy jeżdżą w symulatorach, to kierowcy wyścigowi, ale wszyscy mają poczucie realizmu za kierownicą. To w połączeniu z możliwością ścigania się na wysokim poziomie daje ogromną satysfakcję.
Wszyscy wiemy, że to tylko gra, jednak poczucie rywalizacji sprawia, że w simracingu doświadczamy prawdziwych emocji. Niejednokrotnie po wyścigu pojawiały się sprzeczki, jeżeli dochodziło do jakichś incydentów podczas wyścigu, ale pojawiają się również te bardzo pozytywne aspekty, gdy kierowcy stwierdzają „ale to był świetny i wymagający wyścig”.
Początki simracingu należy powiązać z powstaniem Live for Speed, pierwszej gry, będącej próbą stworzenia symulatora. Potem powstał rfactor czy chociażby Assetto Corsa, mniej więcej 6-7 lat temu. Problemem symulatorów zawsze była trudność wejścia do nich. To nie jest Need for Speed, gdzie można od razu być szybkim. W simracingu znacznie trudniej osiągnąć wysoki poziom, przez co rozwijał się znacznie wolniej niż inne tytuły w tym czasie.
Tylko w przypadku ligi republicofsimracers.com, którą prowadzę, liczba kierowców wzrosła z ok. stu podczas pierwszego eventu ponad dwa lata temu do ponad pięciuset, którzy wystartowali w ostatnim sezonie. Wzrastało to oczywiście powoli, ale mówimy tu jedynie o zawodnikach z Polski, a jak na nasze warunki to jest naprawdę ogromna liczba. Udało nam się zebrać kierowców, którzy dotychczas trzymali się tylko w swoich małych grupach.
To zależy, w jaki sposób na to spojrzeć. Jeśli chodzi o polski rynek, to jest to dopiero jego początek. Na szczęście simracing w Polsce rozwija się coraz szybciej. Poza granicami Polski, organizacje esportowe inwestują w simracing, powstają nowe eventy, skupione głównie na simracingu. Transmisje z wyścigów wirtualnych pojawiają się w telewizji, zastępując aktualnie transmisje z odwołanych wyścigów.
Po pierwsze wiele osób nie ma pojęcia o tym, czym właściwie jest simracing. Tak jak mówiłem, to niszowa strefa, kojarzona głównie z grami dla mas, niekoniecznie symulatorami. To także zupełnie inny typ rozrywki niż Counter Strike, gdzie jest 10 graczy na jednej mapie, a w simracingu na torze
może ścigać się jednocześnie trzydziestu, czasami nawet czterdziestu kierowców jednocześnie. Nadal brakuje rozpoznawalnych kierowców czy organizacji, takich jak w innych gałęziach esportu. Te czynniki nie sprzyjają aktualnie przyciągnięciu widzów do simracingu.
Zmierza na wielkie imprezy, gdzie będzie się pojawiać obok takich tytułów jak Counter Strike czy League of Legends. Powoli staje się stałym punktem w telewizji, przez co coraz poważniejsi sponsorzy chcą inwestować w simracing, mogąc wykorzystać fakt, że coraz łatwiej jest przejść kierowcom ze świata wirtualnego do świata realnego.
Simracing daje ogromną przewagę. Jeśli kierowca nigdy nie ścigał się na danym torze, może się go bardzo szybko nauczyć, trenując w symulatorze. Nowe pokolenie kierowców znacznie łatwiej przewiduje wydarzenia na torze, mając doświadczenia wyniesione z wyścigów simracingowych. Zawodnicy, ścigający się w kartingu, także zaczynają od jazdy w symulatorach, która ich odpowiednio przygotowuje do przesiadki na tor.
Przeczytaj także: