Najpopularniejszy komentator esportu w Polsce: W ciągu roku robię tyle meczów i wypowiadam tyle słów, ile Dariusz Szpakowski przez połowę swojej kariery

- Z roku na rok pojawia się coraz więcej sponsorów, którzy w esporcie widzą atrakcyjnych i zasięgowych partnerów. To branża, która cały czas się rozwija. Najlepsi zawodnicy z topowych drużyn zarabiają 20-30 tys. euro miesięcznie. Do tego dochodzą współprace reklamowe i premie za zwycięstwa w turniejach. Kilka lat pracy na najwyższym poziomie i są ustawieni do końca życia - mówi Maciej "Morgen" Żuchowski, jeden z najlepszych polskich komentatorów Counter Strike: Global Offensive.
Zobacz wideo

Damian Bąbol: Jesteś Dariuszem Szpakowskim, Mateuszem Borkiem polskiego esportu. Twój głos zna niemal każdy fan Counter Strike: Global Offensive w naszym kraju. Jak trafiłeś do tego świata?

Maciej „Morgen” Żuchowski: Od dziecka grałem w gry komputerowe. Mając 14 lat wkręciłem się w Counter Strike. Grałem w niego bardzo długo i przy okazji tworzyłem też serwis internetowy poświęcony grom. Pisałem newsy, robiłem wywiady, nagrywałem wideo z zawodnikami, ale też tworzyłem lekkie, humorystyczne materiały. Fani CS stopniowo zaczęli mnie już kojarzyć. W końcu dostałem propozycję komentowania meczów CS. Oczywiście na początku nie wychodziło mi to tak dobrze jak teraz, ale z meczu na mecz nabierałem coraz większej wprawy .

Można w ogóle porównać komentowanie meczów piłki nożnej do rozgrywek w CS:GO?

- Na pewno jest to zupełnie inna intensywność. Przy całym szacunku do futbolu, to w CS:GO dzieje się znacznie więcej. Dynamika rozgrywania każdej rundy jest niesamowita. Powiedziałbym nawet, że relacjonowanie meczów w CS, jest dziesięć razy trudniejsze niż futbolu. Dużo więcej się dzieje, trzeba zdecydowanie szybciej mówić i reagować na błyskawicznie zmieniającą się akcję.

Podejrzewam, że w ciągu roku komentuję tyle meczów i wypowiadam tyle słów, ile Dariusz Szpakowski lub Mateusz Borek przez połowę ich pięknej i bogatej kariery. Do tego sprawozdawca piłkarski robi maksymalnie jeden mecz w ciągu dnia, a ja często obsługuje sześć-siedem map, z czego każda z nich trwa około 45 minut. W 2018 roku skomentowałem 900 map.

 

W jaki sposób przygotowujesz do pracy?

- Przed każdym meczem staram się robić odpowiedni research, ale prawdę mówiąc rozgrywki w CS:GO nie pozwalają na opowiadanie zbyt wielu anegdotek. Po prostu nie ma na to czasu. Non-stop akcja, niesamowite zwroty akcji i wysoka dawka adrenaliny. Bardzo mocno skupiam się na samym spotkaniu. Zależy mi, żeby mecz był dla widza dobry do oglądania, aby go nic nie drażniło, a moje teksty były tylko dodatkiem do tego co się dzieje na ekranie. W końcu to nie ja jestem najważniejszy, ale ci, którzy grają. Wiadomo, że mówię głównie do młodych osób, więc czasem pozwolę sobie na śmieszną wstawkę, ale to przychodzi naturalnie i tego się trzymam. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że robię to, co lubię. Komentowanie meczów w CS:GO jest moja pasją, sposobem na życie i zarabianie pieniędzy.

Jak dużych?

- Na pewno nie tak dużych, na jakie mogą liczyć najlepsi zawodnicy, ale dla mnie są zadowalające.

 

Ile zarabiają najlepsi gracze w Counter Strike: Global Offensive?

- Z roku na rok pojawia się coraz więcej sponsorów, którzy w esporcie widzą atrakcyjnych i zasięgowych partnerów. To branża, która cały czas się rozwija. Najlepsi zawodnicy z topowych drużyn zarabiają 20-30 tys. euro miesięcznie. Do tego dochodzą współprace reklamowe i premie za zwycięstwa w turniejach. Dla przykładu pula nagród w marcowym Intel Extreme Masters w Katowicach wynosiła milion dolarów. Zwycięski zespół z Danii, czyli Astralis zgarnął 500 tys. dol. Kilka lat pracy na najwyższym poziomie i są ustawieni do końca życia.

Jak często trzeba trenować, ile czasu spędzać przed komputerem, żeby osiągnąć mistrzowski poziom?

- To oczywiście indywidualna sprawa. Treningi to jedno, ale jeżeli ktoś ma smykałkę i regularnie pracuję nad poprawą swoich umiejętności, to już pierwsze sukcesy mogą pojawić się w ciągu kilku miesięcy. Oczywiście mówię o błyskawicznym rozwoju kariery i przykładowej osobie, która gra w CS:GO minimum od pół roku, dobrze strzela i wie na czym to wszystko polega. Najlepsze drużyny tworzą swoje akademie, do których przyciągają perspektywicznych zawodników i młode talenty. Kiedy dochodzi do rotacji w podstawowym składzie, najlepsi z tzw. szkółki mają szansę wskoczyć do pierwszej drużyny. To oznacza, że najbardziej zdolni gracze, z odrobiną szczęścia, już w ciągu dwóch lat mogą wskoczyć na najwyższy poziom. Pamiętajmy jednak, że CS to gra drużynowa. Refleks, skuteczność, podejmowanie błyskawicznych decyzji, odporność na stres - to nie wszystko. Równie ważną, jeśli nie najważniejszą cechą jest współpraca w grupie, dobre nastawienie i kontakt z pozostałymi graczami z teamu

 

Dlaczego w Polsce Counter Strike cieszy się tak ogromną popularnością, a nie na przykład FIFA?

- Virtus.pro. To światowy sukces polskiej drużyny, która w 2014 zajęła pierwsze miejsce w EMS One Katowice. „Złota Piątka” [Legendarna drużyna składająca się z takich zawodników jak: Filip „Neo” Kubski, Jarosław „Pasha Biceps” Jarząbkowski, Wiktor „TaZ” Wojtas, Janusz „Snax” Pogorzelski, Paweł „Byali” Bieliński] przyczyniła się do tego, że polscy fani esportu oszaleli na punkcie CS.

Poza tym siłą CS jest jego prostota. Każdy kto ma trochę do czynienia z komputerem, potrafi obsłużyć klawiaturę i myszkę, kiedy uruchomi CS i pogra w niego dwa, trzy miesiące, to w miarę swobodnie będzie potrafił poruszać się po mapach. A dlaczego FIFA nie jest aż tak bardzo popularna? Pewnie wynika to z tego, że piłka nożna jest o wiele bardziej dostępna. Samemu można pograć na boisku, mecze w telewizji są codziennie, więc po co jeszcze katować w FIFĘ? CS to co innego, inny świat i zupełnie inny poziom adrenaliny, którego trudno sobie zafundować w realnym świecie. Największe gwiazdy tradycyjnego sportu przyznają, że lubią w wolnych chwilach odpalić CS. Fanami tej gry są m.in. Neymar czy Bartosz Kurek.

Dawno już nie oglądaliśmy Polaków rywalizujących w najbardziej esportowych turniejach na świecie.

- Niestety, pod względem wyników polska scena esportowa nie wygląda tak dobrze jak jeszcze kilka lat temu. Nie osiągamy spektakularnych sukcesów na międzynarodowej arenie. To trochę boli, że wszystko idzie do przodu, esport w naszym kraju świetnie się rozwija, ale nie przekłada się to na wyniki. Mam na myśli oczywiście ten najwyższy poziom, bo trzeba zaznaczyć, że na niższych szczeblach, mamy sporo drużyn, które się liczą i walczą o najwyższe miejsca. Porównując to do piłki nożnej, nie ma nas w Lidze Mistrzów, ale w Lidze Europy odgrywamy istotną rolę.

W futbolu brak wyników często tłumaczy się słabym szkoleniem. W esporcie jak dotąd nie słyszałem o wprowadzeniu czegoś w rodzaju „Narodowego Modelu Gry”.

- Nie ma państwowego szkolenia, ale tworzą się powoli klasy o profilu esportowym. Oczywiście takie zajęcia nie polegają wyłącznie na graniu w gry, ale rozwijają i ukierunkowują młodych ludzi pod kątem pracy w branży esportowej, jak działanie w organizacji, przygotowywanie eventów.

„Przerażające. Rośnie całe pokolonie antyspołecznych ludzi, którzy najchętniej zamknęliby się w czterech ścianach i nigdy nie rozmawiali na żywo z drugim człowiekiem. Pokolenie dronów niezdolnych do socjalnych interakcji.” – to jeden z wielu krytycznych komentarzy, jakie znalazłem po marcowym IEM-ie w Katowicach. Co być odpowiedział autorom takim wpisów?

- Mimo wszystko coraz rzadziej spotykam się z takimi komentarzami. Zachęciłbym, żeby takie osoby zobaczyły kiedyś na żywo jak wygląda finałowy turniej IEM, poczuły tę niesamowitą atmosferę w katowickim Spodku. Inna sprawa, że jeżeli rodzice chcą nadawać na tych samych falach co dzieci, to warto, żeby przynajmniej spróbowały poznać czym jest esport. Wydaję mi się, że to najlepszy sposób na walkę z brakiem powszechnej akceptacji, choć nie wiem, czy słowo „walka” jest tutaj odpowiednie. Chyba jak z każdym nowym zjawiskiem warto o nim rozmawiać i uświadamiać, ale też nic na siłę.

Kolejny zarzut rzucany przez laików: esport to rozrywka dla mało ambitnej gimbazy.

- Pudło. Na IEM-ie miałem okazję przyjrzeć się publice, która odwiedziła Spodek. Owszem, w zdecydowanej większości byli to młodzi ludzie, ale nie tylko tzw. gimbaza. To licealiści i studenci rozmaitych kierunków powyżej 20 roku życia. Z niektórymi porozmawiałem i dowiedziałem się, że są na każdym wielkim turnieju, który od 2013 roku odbywa się w Katowicach.

Prawdopodobnie za dziesięć lat taka osoba będzie miała rodzinę, a pasja do esportu zostanie przeniesiona na dzieci. Takie sztafety pokoleń tylko umocnią naszą gamingową społeczność.

W CS:GO liczy się szybkość reakcji, niebywały refleks i silna psychika. To zabawa głównie dla młodych graczy, to oni sięgają po największe sukcesy. A co z graczami po trzydziestce jak „TaZ” czy „Pasha Biceps”? Wkrótce czeka ich esportowa emerytura?

- To zupełnie nowa, bo pierwsza sytuacja w naszej branży. Zawodnicy z „trójką” w metryce są przez niektórych fanów żartobliwie nazywani „dinozaurami”. Na szczęście to ludzie z dystansem do siebie i nie mają z tym problemu. Zapracowali na swoją markę i pewnie jeszcze przez długi czas będą próbować zaznaczyć swoją obecność na esportowej scenie. Z pewnością łatwo nie odpuszczą, ale rzeczywiście w CS:GO wiek robi swoje. W końcu wraz z upływem lat sprawność reakcji każdego gracza znacząc się obniża. Nawet jeżeli wkrótce mieliby zakończyć swoje kariery zawodnicze, to na pewno sobie poradzą w życiu. Oprócz tego, że świetnie radzą sobie przed monitorem, większość graczy to świetnie ogarnięci biznesmeni i elokwentni ludzie, którzy odnajdą się w nowej rzeczywistości. Możliwości jest sporo. Będą mogli zostać ekspertem, może trenerem jednej z drużyn albo założą własna organizację. Poza tym czekają na nich atrakcyjne kontrakty ze sponsorami.

Esport na igrzyskach olimpijskich. Kiedy to nastąpi?

- Patrząc na to, jak rozwija się ta branża, jest to kwestia czasu. Chociaż nie sądzę, żeby do tego doszło podczas najbliższych kilku igrzysk. To jednak bardziej wieloletnia perspektywa. Umówmy się, esport nie potrzebuje obecności na IO. Ma swoje wielkie turnieje, które pod względem popularności coraz bardziej dorównują igrzyskom. Trudno się dziwić, że MKOL będzie pewnie coraz bardziej zabiegał o młodszych kibiców i próbował przyspieszyć ten proces. W niektórych krajach esport to już dyscyplina narodowa. Tak jest na przykład w Korei Południowej, która ma totalnego bzika na punkcie Starcrafta. Podczas IEM z 24 finalistów aż 18 pochodziło właśnie z tego kraju, a zwycięzca wyjechał z Katowic z czekiem na 150 tys. dolarów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.