Jarosław Bieniecki: Runmageddon odpowiada na wiele ludzkich potrzeb. To m.in. chęć wyzwania, sprawdzenia się w trudnych okolicznościach, przeżycia przygody. Aby marzyć o zwycięstwie w naszych zawodach nie tylko musisz dobrze i szybko biegać, ale też mieć mocny grzbiet, brzuch i chwyt, niezbędny w sprawnym pokonywaniu przeszkód. To wymagania dla zawodników z tzw. grupy elite, natomiast 99 proc. uczestników to ludzie startujący po to, żeby przeżyć przygodę, zmierzyć się ze swoimi słabościami. Wyzwanie skierowane jest do ludzi, którzy chcą być sprawni. Jednocześnie pokonanie trasy nie jest ponad siły dla pracowników korporacji, którzy nie mają czasu na trening maratoński – dystanse są u nas dużo krótsze, a zabawa często lepsza.
To też bezpośrednie obcowanie z naturą, które coraz bardziej staje się czymś ekskluzywnym. Ponadto Runmageddon łamie wszelkie zasady, które musimy ściśle przestrzegać każdego dnia. W pracy zależy nam na nienagannym, schludnym ubiorze, odpowiednim zachowaniu. Startując w biegu przeszkodowym można poczuć wolność. Ubłocić się, wydrzeć na mecie z radości, odetchnąć pełną piersią i zapomnieć o codziennych problemach. Ważnym aspektem Runmageddonu jest również przynależność do grupy, pozytywnie zakręconej na jakimś punkcie. W naszych zawodach startuje wiele drużyn z całej Polski. Mają swoje stroje, emblematy, profile w mediach społecznościowych i swoich fanów.
- Nie ma co owijać w bawełnę - marketing robią za nas uczestnicy. Mamy wielu fotografów na trasie, którzy czyhają na efektowne ujęcia, a później zawodnicy chętnie je u siebie udostępniają. W sumie nic dziwnego , każdy przez chwile chce się poczuć jak John Rambo w akcji. Chwalenie się startem w swoich mediach to jedno, ale mam jeszcze inną teorię, dlaczego biegi przeszkodowe stają się coraz bardziej popularne.
- Żyjemy w dosyć spokojnych czasach. Nie musimy się martwić, że ktoś wtargnie do domu, nie musimy walczyć o jedzenie. W przeciwieństwie do naszych przodków czujemy się bezpiecznie. I właśnie ten codzienny komfort popycha nas do takich wyzwań jak Runmageddon, podczas którego niekiedy budzą się w nas jakieś pierwotne instynkty. Odżywają również wspomnienia z beztroskich czasów dzieciństwa, kiedy spędzaliśmy całe dnie na podwórkach. Pokonywaliśmy naturalne przeszkody: przedzieraliśmy się po chaszczach, wspinaliśmy po drzewach. Runmageddon to taki duży plac zabaw dla dorosłych.
Runmageddon Kaukaz materiały partnera
- Rzeczywiście na południu Europy tego typu imprezy nie są zbyt popularne. To trend, który cały czas się rozwija. Rynek amerykański jest o wiele dużo większy. W Runmageddonach w Polsce jeszcze cztery lata temu brało udział 17 tys. ludzi, a teraz dobijamy do 100 tys. uczestników. W Europie również rośnie popularność biegów przeszkodowych. W ubiegłym roku w Niemczech startowało 300 tys. zawodników, a w Wielkiej Brytanii 250 tys. Mamy kogo gonić. Natomiast w żadnych z tych krajów nie ma tak wiodącej imprezy, jaką w Polsce jest Runmageddon. W Polsce jesteśmy zdecydowanym liderem. Mamy 70 proc. udziału w rynku. Największą frekwencję odnotowaliśmy w Warszawie w ostatnich dwóch edycjach, gdzie za każdym razem startowało ponad 9,5 tys. uczestników. Przekroczenie 10 tys., to kwestia czasu.
- Hmm… Runmageddon to wyzwanie dla multisportowych amatorów, nie tylko biegaczy. Kiedy pięć lat temu promowałem pierwsze zawody przeszkodowe wśród fanów startowania po asfalcie, spotkałem się z umiarkowanym zainteresowaniem. Gdy komunikację przeniosłem do crosfittowców, widziałem u nich w ogień w oczach. To oni czerpią największą frajdę z naszych imprez.
- Czasami zastanawiam się czy nie poszliśmy za daleko, jeśli chodzi o poziom sportowy Runmageddonu. Powstało wiele przeszkód, których standardowi uczestnicy nie są w stanie pokonać, a przecież nie chodzi o to, żeby stale coś utrudniać. Są różne grupy uczestników i różne oczekiwania. Nowicjusze pewnie chcieliby łatwiejszej trasy, a tzw. hardkorowi zawodnicy, którzy specjalizują się w tym sporcie, oczekiwaliby coraz bardziej wymagających przeszkód, szczególnie takich, gdzie trzeba wykazać się siłą rąk. Mamy mocny dział techniczny, który ciężko pracuje nad nowymi przeszkodami.
- Przez pierwsze kilka lat towarzyszyło mi właśnie takie uczucie. Obecnie mam bardzo silny zespół, który potrafi fantastycznie zadbać o bezpieczeństwo zawodników. Dlatego już się nie boję. Bezpieczeństwo jest naszym największym priorytetem. Owszem, zdaję sobie sprawę, że mówimy o ekstremalny zawodach, gdzie obtarta skóra lub skręcona kostka mogą się zdarzyć, taka specyfika tej dyscypliny. Mimo to oprócz drobnych kontuzji, których nie da się wykluczyć, uczestnicy mogą czuć się bezpiecznie.
- Na swoim koncie mam 58 Runmageddonów. Na długo zapamiętam ostatni start w
Warszawie. Ścigałem się z chłopakami z serii elite, a do mety dobiegłem na trzecim miejscu. Moja radość trwała zaledwie trzy minuty. Podszedł do mnie sędzia zawodów i powiedział, że został zgłoszony protest. Powód: zostawiłem ślady krwi na jednej przeszkodzie. Miałem rozcięte kolano i wciągając się po rurze, poplamiłem ją krwią. Przepisy higieniczne pod tym względem są bezlitosne. Zostałem zdyskwalifikowany.
- Rummageddon od początku był pomysłem eksportowym. Marzyliśmy, żeby zrobić furorę nie tylko w Polsce, ale też zagranicą. Obecnie są dwa mocne brandy sportowe, które elektryzują ludzi do tego stopnia, że wykraczają poza nasz kraj – to KSW i Runmageddon. Oczywiście, Martin Lewandowski z Maciejem Kawulskim zaczynali nieco wcześniej i działają w obszarze sportu zawodowego, my bazujemy na amatorach, ale idziemy w podobnym kierunku. Chcemy rozwijać naszą markę i podbijać świat. Trzy lata temu próbowaliśmy otworzyć eventy w Czechach i Wielkiej Brytanii. To podejście zakończyło się fiaskiem, ale nie zraziliśmy się. Postanowiliśmy zmienić dotychczasową formułę i zorganizować ekstremalne wyścigi na Saharze i Kaukazie.
Powstało Stowarzyszenie MMA Polska. "Przyświeca nam idea olimpijska " [WIDEO]
- W Maroku na zawodników czekały cztery formuły biegu. Pierwsza wynosiła 50 km, w tym trzy etapy z przeszkodami, kilkanaście kilometrów dziennie do pokonania. Druga to również trzyetapowa na dystansie 50 km, ale już bez przeszkód. I dwie najtrudniejsze, dla największych kozaków, tzw. ultrasów, czyli 120 km, trzy etapy biegu z przeszkodami, ponad 40 km dziennie do pokonania i 120 km bez przeszkód. Zorganizowaliśmy już cztery takie imprezy: dwie na Saharze i dwie na Kaukazie. Ich organizacja zawsze wiąże się ze skomplikowaną logistyczną operacją. Koszt jednej imprezy wynosi kilkaset tysięcy złotych, ale widzimy, że to projekt o bardzo dużym potencjale rozwojowym. Obecnie chcemy się skupić na bliższych kierunkach. Planujemy zorganizować imprezę w Czechach, a kolejne kierunki południowoeuropejskie są bardzo prawdopodobne. Nie ukrywam, że na tyle rozwinęliśmy się w Polsce, że wkrótce będziemy chcieli w całości przejmować zagraniczne eventy.
- Potencjał jest bardzo duży. To sport dużo bardziej widowiskowy niż biegi na stadionie. Sam kiedyś trenowałem biegi na 5000 m, wiem jaki wysiłek trzeba włożyć, żeby ścigać się na najwyższym poziomie, ale – z całym szacunkiem do biegaczy długodystansowych – ich rywalizacja na bieżni nie jest zbyt atrakcyjna dla widza. Co innego biegi przeszkodowe, gdzie dochodzi do częstych zwrotów akcji i mają większy potencjał medialny. Można je bardzo ciekawie transmitować. To szeroki temat, najlepiej na oddzielną dyskusję. Najpierw trzeba byłoby wprowadzić jakąś standaryzację tras, ujednolicić zasady itd. Aby tak się stało, potrzebna jest silna federacja tej dyscypliny, które na razie brakuje.