Jak wychować kartingowego mistrza? Mariusz Greguła: Dzieciom się nie żałuje

Trzy lata temu Kuba przeżył bardzo mocne ''dachowanie''. Ratował kolegę. Bardzo źle to wyglądało - utrata przytomności, wstrząśnienie mózgu. Myślę sobie: to koniec, nie będę za swoje pieniądze jego życia ryzykował - mówi Mariusz Greguła, ojciec i menedżer Jakuba - 13-letniego mistrza Polski juniorów w kartingu i jednej z największych nadziei polskiego motorsportu.

Tekst powstał w ramach akcji "Wyjechani na weekend", którą prowadzimy razem z firmą Continental. W tym tygodniu zajmujemy się kartingiem, który jest świetnym pomysłem na weekendową zabawę. By przyjrzeć się bliżej temu zagadnieniu, wybraliśmy się do Krakowa - miasta Jakuba Greguły, kartingowego mistrza Polski juniorów i jednej z największych nadziei polskiego motorsportu.

Na ile karting jest pasją młodych chłopców, na ile ich rodziców którzy łożą na to wielkie pieniądze?

Mariusz Greguła: Myślę, że w dużym procencie to pasja młodych, ale rodzice także często mają okazję, by "odbić sobie" swoje niespełnione marzenia.

A jak jest u was?

- Nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba. To też jest moja pasja, ale jakby dziś Kuba powiedział, że na przykład...

...zaczyna grać w golfa.

- Super. Szczerze powiem, że obserwując od wewnątrz motorsport - przede wszystkim zaangażowanie i środki które są potrzebne - w ogóle bym się nie skrzywił. To jego decyzja, on ma się tym bawić. Z drugiej strony nie mówię, że dla mnie karting nie jest fajny, przecież ja też jeżdżę na zawody. Poznałem fajnych ludzi, lubię popatrzeć jak się ścigają. Oczywiście niejednokrotnie w padoku dochodziło do nerwowych sytuacji - każdy chce, żeby jego syn był najlepszy - ale te szybko były gaszone.

Dlatego, że kosztuje to duże pieniądze, czy może rodzic widzi w dziecku siebie, sam rywalizuje?

- Umówmy się, dziecku trzeba stworzyć warunki. Jeśli chłopak widzi, że rodzice są zaangażowani, przeznaczają na niego spory budżet, sam musi odpowiedzieć czy czuje presję. My staramy się jej nie wywierać.

Zaraził pan jednak syna motoryzacją. Jak to się wszystko zaczęło?

- W wieku czterech lat Kuba dostał quada o pojemności 50 centymetrów, ale na początku nie traktowaliśmy motorsportu poważnie, to nie był żaden plan, tylko zabawa. Często jeździliśmy na weekendowe wyprawy, żeby odreagować tydzień w pracy. Mieliśmy takiego patrola zbudowanego do offroadów i zawsze ciągnęliśmy za nim na przyczepie quada Kuby. Wiecie, rzeka, przeprawy, dwadzieścia osób, ognisko, znajomi... Chłopak działał z nami. Potem jak podrósł, dostał większego quada, ale po jakimś czasie mu się to znudziło. Pojechaliśmy z Leszkiem Kuzajem na halę do Sosnowca, miał wtedy 9 lat. W zawodach startowało 20 zawodników. Młody, nie znając tematu i sprzętu zajął trzecie miejsce.

Złapał bakcyla.

- Nie było błota, była szybkość, przyczepność, wszystko boli, przeciążenia, coś się gnie, cały czas coś się dzieje... Spodobało się. Zaczęliśmy się tym interesować, okazało się, że są serie wyścigowe, gdzie ściga się na powietrzu, już na poważnie. Lepsze wózki, kombinezony, profesjonalne zespoły.

Czy jeżdżąc w hali można poczuć, o co chodzi w gokartach?

- Jest dużo lig halowych. Czasem ścigają się tam nawet byli zawodnicy z profesjonalnych serii wyścigowych. Z drugiej strony promotorzy serii halowych fundują najszybszym testy w kartingu wyczynowym, na zewnątrz. Dopiero wtedy można poczuć, o co w tym wszystkim chodzi - co się dzieje "na przyczepności", na torze w warunkach wyczynowych. Pogoda jest różna, czasem pada deszcz, trzeba zmieniać opony. Czasami tor potrafi zwolnić o pół sekundy w pół godziny. To bardzo skomplikowane, tutaj zaczyna się rola mechanika, ustawienie podwozia, przodu, tyłu, gaźnika. Musi nad tym pracować rzesza ludzi. Zaczyna się gra o dziesiąte części sekundy.

To była inicjatywa Kuby, żeby zacząć jeździć profesjonalnie? Czy inicjatywa taty?

- Na początku chciał spróbować. W pierwszych zawodach w Radomiu był czwarty. Potem przyszła pierwsza stłuczka, pierwsze porażki, ale wiadomo jaki to jest sport. Generalnie po całym sezonie zabawy w Rotaxie, zaczęliśmy jeździć na zawody w Europie. To była runda mistrzostw Europy środkowowschodniej, gdzie startowało 30 zawodników. Potrafił przyjechać czwarty. W następnym roku żeby zrobić progres przeszliśmy do dużego wózka, do tzw. MiniMaxa.

Kuba miał wtedy 11 lat.

- Nie wiem, czy to była dobra decyzja, ale chcieliśmy żeby wyczuł balans, zrobił progres. Nikt nie liczył na dobry wynik. To było dla niego ciężkie, nawet fizycznie. Ktoś kto nie doświadczył jazdy na takiej przyczepności, maszyną bez zawieszenia robił tyle kółek dziennie. To budzi szacunek. Kiedyś udało mi się wsiąść do takiego wózka i się przejechać. Wtedy pomyślałem sobie, że nie będę już stał na torze, machał palcem i pokazywał, żeby poprawił ten czas o 0,1 sekundy. To wcale nie jest takie proste!

0,1 sekundy to niecała długość karta.

- Na tym etapie już w Polsce wiedzieliśmy, że jest ciężko. Jak ciężko, przekonaliśmy się w Europie, gdy zaczęliśmy jeździć na imprezy z serii WSK, czyli najbardziej prestiżowej serii kartingowej na świecie. W tamtym roku na jedne zawody przyjechało 80 zawodników. Wszyscy mieścili się w jednej sekundzie. W Polsce na czasówce między pierwszym a piętnastym zawodnikiem to czasami jest 5 sekund. Wtedy przekonaliśmy się, czym jest światowy karting, jakie można dostać lanie.

Dostać lanie, będąc "tylko" o sekundę gorszym.

- W zeszłym tygodniu pierwsza pięćdziesiątka mieściła się w 0,3 sekundy. I co z tym zrobić, gdzie szukać tych trzech dych?

Zaczynamy rozmawiać o prawdziwych prędkościach. Nie bał się pan o syna? O to że coś może mu się stać?

- Na pierwszych treningach na powietrzu myślałem: jak ja to przeżyję. Po pierwszych startach było już trochę łatwiej. Potem jak przesiadł się do większego karta, do kategorii Mikro znowu byłem przerażony. Taka duża rama, takie małe dzieciaki, które gnają na złamanie karku... Niektórzy nie patrzą, co robią Nie mogłem sobie wyobrazić momentu, gdy przyjdzie do KF (kategoria mistrzowska). Sami dobrzy zawodnicy, duża przyczepność, duże ciśnienie. Największą masakrą były zawody we Włoszech. Tam zawsze jest jakiś "strzał", nawet latanie w powietrzu się często zdarza. Zawsze czekam, żeby tylko wszyscy się już rozjechali. Czasem zdarzały się takie strzały na startach, że zamykałem oczy. Żeby tylko się nie połamali. Karetka często gęsto kursuje, niestety jest to kontuzjogenne. Jest walka, oddawanie pozycji, wymijanie, po prostu wyścigi.

W 2012 roku w Poznaniu Kuba przeżył ''dachowanie'', bardzo mocne. Ratował kolegę, spadł na głowę. Bardzo źle to wyglądało. Utrata przytomności, wstrząśnienie mózgu, wyścig przerwany Wystartowali z prostej, chłopaka obróciło i postawiło go w poprzek, musiał podjąć decyzję - albo wjechać centralnie w niego i złamać mu klatkę, bo tak by się to pewnie przy 60 km/h skończyło, albo skręcić w prawo. W głowie ma poukładane, więc wybrał drugą opcję. Podbiło mu przód, wyleciał w powietrze, zrobił salto, spadł na głowę, odbił się z tej głowy i stanął na kołach. Myślałem, że tam zejdę. Na chwilę stracił przytomność, karetka... Na szczęście obyło się bez złamań, tylko obtarcia. Na drugi dzień mówi, że startuje. I wystartował.

U pana zapaliła się czerwona lampka?

- Źle to wyglądało. Człowiek myśli "kuuuurde....". Główka wisi bez ruchu, gość siedzi w fotelu, lekarz do niego podbiega, nie ma reakcji... Myślę sobie: To już jest koniec, zbieramy się do domu, nie będę za swoje pieniądze jego życia ryzykował. Nie dał sobie przetłumaczyć. Pojechał. Lekarz go dopuścił, ale nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy. Potem zrobiliśmy sobie trzy tygodnie przerwy. Odpoczynek, jeziorko. Może i dobrze wyszło, że od razu wsiadł do karta i się przełamał. Potem zacząłby rozmyślać.

Taki jest ten sport. Czasami ani jeden ani drugi nie odpuści i obaj kończą wyścig. Trzeba wiedzieć, że wszystko się może zdarzyć i nie dać się sprowokować. Rodzice też czasem nie wytrzymują.

Konfliktowe sytuacje częściej zdarzają się panu czy Kubie?

- Nie zdarzają nam się. Kuba jest zawodnikiem bardzo spokojnym. Jeśli na torze dochodzi do kontaktów, wszyscy to na swój sposób przeżywają. Jak się zawodnikowi nic nie stało, trzeba umieć sobie poradzić. Oczywiście ciśnienie u rodziców się wytwarza, ale wtedy trzeba się odwrócić, nie wdawać w dyskusje i iść do namiotu.

Jak na ściganie Kuby reaguje reszta rodziny?

- Nie jest łatwo. Żona przez te cztery lata dwa razy była na zawodach. W Radomiu pytała tylko: "czy już się skończyło?!". W Koszalinie podobnie. W interncie są transmisje z wyścigów, nie jest w stanie ich oglądać, zawsze patrzy tylko na tabelę wyników z czasami. Babcia za to kibicuje, babcia jest odporna. Mama cieszy się, że synek wraca w jednym kawałku do domu.

Kuba ma bardzo napięty grafik. Zajęte weekendy, w tygodniu treningi ogólnorozwojowe i zajęcia z psychologiem. Czy jest tu miejsce na dzieciństwo, zabawę, wszystko to, co robią inni 13-latkowie?

- Jest bardzo mało tego miejsca. Z czasem jest ciężko. W tamtym sezonie byliśmy poza domem przez trzydzieści parę weekendów. Na zabawy w tygodniu, żeby wyjść sobie na przysłowiowy trzepak nie ma miejsca. Równowaga tego dzieciństwa może być lekko zachwiana, ale uważam, że Kuba jeśli będzie się źle czuł, sam to powie.

Co mówi się o Kubie? Jakim jest kierowcą?

- Kuba jest postrzegany jako dobry zawodnik. Co sezon dostaje nagrodę za debiut w swojej kategorii. W historii Polskiego Związku Motorowego tak młody zawodnik nigdy nie zdobył mistrzostwa Polski juniorów. W dodatku, Kuba został do zawodów dopuszczony warunkowo, za sukcesy. Powinien mieć ukończone 13 lat, miał tylko rocznikowo. Z czterech rund mistrzostw Polski wygrał trzy. Wygrał z kilkoma 15-latkami, którzy w juniorze jeżdżą już trzeci rok. W pierwszym roku raczej się nie wygrywa.

Przychodzi 13-latek i objeżdża 15-latków. Jest jakaś zazdrość?

- Jest, nie oszukujmy się. Niektórzy gratulacji do tej pory nie złożyli, inni zachowali się bardziej elegancko. Niektórzy byli po prostu wkurzeni. Przyjeżdżają rodzice, przez ileś lat kładą kasę. Kibicują rodziny. Każdy chce, żeby jego małolat coś wywalczył. Część robi to dla zabawy, ale sporo ludzi pracuje na sukces latami. W padoku korzysta się ze wsparcia bardziej doświadczonych zawodników, Kuba np. pracuje z Karolem Baszem, który ostatnio wygrywa światowe zawody.

Jak liczny jest wasz zespół?

- Ja, Kuba i dwóch mechaników. Oni jadą busem, na busie jest cały zestaw serwisowy, czyli drugie podwozie, awaryjne podwozie (sama rama), opony wszystkich rodzajów, namiot serwisowy. My przemieszczamy się samochodem albo samolotem za nimi.

Team Formuły 1 w pigułce.

- Można tak powiedzieć. Oczywiście są teamy, w których jest dużo większy namiot serwisowy, pod namiotem kilku zawodników, wygląda to prężniej. Jaka jest relacja kierowcy z mechanikami, to już zależy od zespołu, wszystko trzeba dograć. Dobrą rzeczą w przypadku większych teamów i większej liczby zawodników jest to, że w warunkach testowych można porównywać ich czasy, wybierać, lepiej się ustawić. W polskim kartingu też jest kilka dużych teamów, które mają po kilku zawodników.

Jesteśmy daleko za Europą?

- Mekką kartingu są Włochy, tam są najlepsze warunki. Nie chodzi tylko o ilość zawodników. Infrastruktura jest doinwestowana, tory są po prostu piękne, z pełnym profesjonalnie przygotowanym zapleczem socjalnym. W Polsce jest poprawnie, ale nie ma ani jednego takiego obiektu. Tory u nas nie mogą się tak utrzymać, przez co nie są w perfekcyjnym stanie, dlatego dużo czasu na treningach spędzamy w Europie. Jest zbyt mało zawodników, to ciągle bardzo drogi sport. Ostatnio padł tor w Gostyniu. Nie ma kasy, żeby te obiekty zrobić, ale ktoś stara się zagospodarować obiekty, które mamy. Reanimować.

Główną rolę ogrywają koszty. Nie kończy się na jednych oponach, nie kończy się na jednym wózku, jednej ramie. Wszystko trzeba zmieniać klocki, tarcze, opony, zwrotnice, piasty. Ktoś przyjedzie kilka razy i musi skończyć zabawę, bo kończą się pieniądze. Wiadomo, że im wyższa kategoria, tym koszta i eksploatacja jest większa. Czasami jedzie się na pełnej parze, ale zaczyna brakować pieniędzy i trzeba tej pary troszeczkę opuścić.

Co ze sponsorami?

- Jaki sponsor zainwestuje w tak młodego zawodnika? Kuba miał jedną propozycję z branży paliwowej. Jak przestawiliśmy koszty sezonu w Polsce byli zaskoczeni, ale zgodzili się na sponsorowanie 30 procent wymaganej kwoty. Jako, że jest to młody zawodnik nie mieli oczekiwań, co do wyniku. Chodziło im o to, by pokazać twarz na bilbordzie obok znanych sportowców. Uznaliśmy, że to nie będzie dla niego dobre. Jeśli zobaczyłby się w wieku 12 lat na billboardach, gdy jeszcze nic nie osiągnął, mogłoby mu lekko odbić. Podziękowałem.

Odważne.

- Poszedłem na spotkanie, by odmówić. Gość zamknął drzwi i powiedział: szacunek. Fajnie, że było zainteresowanie i mogliśmy otrzymać jakąś pomoc, ale teraz być może byłby innym zawodnikiem. Jeśli jest sponsor, widzi w tym jakiś biznes, a to oznacza że chłopak ma cały czas z tyłu głowy, że musi coś ujechać, bo ma czyjś znaczek na koszulce, czy na karcie. Nie tędy droga.

Czy Polski Związek Motorowy pomaga?

- Trzeba dużo własnego samozaparcia. We Francji czy Belgii są automobilkluby, które sporo inwestują w młodzież. Jak widzą, że jest dobry kierowca, robią testy w Formule, dokładają się do kartingu w dużym stopniu. U nas czegoś takiego nie ma. Za wszystko odpowiadają rodzice. Taka jest brutalna prawda.

PZM daje nagrody dla zawodników, którzy cokolwiek wyjechali. Kuba za mistrzostwo Polski juniorów dostał nagrodę 5 tysięcy złotych minus podatek, czyli w sumie 4 tysiące. To pięć kompletów opon, czyli jeden weekend testowy. Mamy sporo młodych, zdolnych chłopaków w Polsce. Potem gdzieś to przechodzi, umiera, bo rodzice widzą koszty.

Jakie to są koszty? Przychodzi chłopak po kilkunastu razach w hali i chce się ścigać na zewnątrz. Na co trzeba być gotowym?

- Są dwie opcje - albo przychodzimy do teamu z kaskiem i wszystko wynajmujemy albo na początku kupujemy swoją ramę. Dla nas bardziej ekonomiczna jest ta druga opcja.

W kategorii mini (pierwszy etap poważnego ścigania) zespołowi za wynajęcie małej ramy, silnika i obsługę trzeba zapłacić 5 tysięcy złotych. W kategoriach juniorskich to koszt 7-8 tysięcy złotych za weekend wyścigowy. Do tego dochodzi wpisowe (w Polsce 500 złotych), dojazd, zakwaterowanie... Jeśli chcemy mieć swoją ramę, na początku to koszt 2 tysięcy euro. Juniorskie podwozie kosztuje 3,5 tysiąca euro.

Tak wyglądają początki w Polsce. Jak jest na dalszych etapach, w Europie?

- Od czasu do czasu ktoś mi mówi - "czemu ty nie pójdziesz z Kubą do dobrego teamu"? Po powrocie z Europy pytają, "który Kuba był? Nie dało się lepiej?". Może i by się dało, ale tam przyjeżdżają goście z dużymi budżetami. W kategorii KF junior, w której ściga się Kuba teamy fabryczne biorą od jednego tatusia 15 tysięcy euro za weekend wyścigowy. Dając im poprawną jednostkę, poprawne podwozie, mechaników, telemetrię, inżyniera od silnika, inżyniera od podwozia. Ponad 60 tysięcy złotych. Nie wierzą, mówią, że to nie możliwe. Przecież za tyle pieniędzy to można auto kupić! A to tylko średnia, można i za 18 tysięcy euro jeździć.

Jak jedziemy za granicę, kosztuje mnie to trzy razy mniej, sam płacę za mechaników, za dojazd. Sam pożyczam silnik od tunera, przez to tracimy do najlepszych te 0,3 sekundy. Kuba z dwoma mechanikami i takim zapleczem miałby dyktować warunki w światowym kartingu? Tak to nie działa.

Jadąc w świat, nawet mając własny team też musimy jakoś wyglądać. Ubrania, buty, odzież, kombinezon testowy, wyścigowy, aż po malowanie kasku (znak rozpoznawczy zawodnika). Oczywiście, że możemy jeździć w białym, ale według mnie reprezentując Polskę powinniśmy także wyglądać. Kaski maluje się we Włoszech, tam jest gość, który obsługuje 90 procent rynku. Kosztuje to 2 tysiące euro. Ostatnio Kuba obtłukł sobie żebra, musiał dostać ochraniacz, specjalną formę. 700 euro. Dla kogoś, kto nie żyje w tym świecie, to wariactwo.

Ile kosztował was cały sezon?

- Nie chcę straszyć ludzi. Samo wpisowe na weekend wyścigowy kosztuje 500 złotych, za granicą to 600 euro. Za nic, za to że się przyjechało. Do tego dochodzi koszt ramy, o którym mówiliśmy wcześniej. Silniki to 6 tysięcy złotych, bo trzeba pożyczać przynajmniej po dwa motory na wypadek, gdyby jeden się zepsuł, a to się często zdarza. Trzeba mieć cztery komplety opon (750 zł każdy), czyli wychodzą 3 tysiące. Do tego 50 litrów paliwa za tysiąc złotych. Obsługa mechaników w mistrzostwach Polski to koszt w naszym przypadku około 4 tysięcy złotych. Dojazdy, nocleg, jedzenie. To wszystko trzeba pomnożyć razy cztery rundy i wychodzi średnio kilkadziesiąt tysięcy złotych. Oczywiście można jechać ekonomicznie, można wydać więcej.

Za same mistrzostwa Polski.

- Pamiętajcie, że to nie jest tak, że sobie przyjeżdżasz w czwartek i robisz testy. Tam trzeba być parę razy wcześniej i się dobrze poustawiać. Oni muszą złapać ustawienia, które chcą zastosować w wyścigu. Na wyścig trzeba już przyjechać z ustawieniami, potem je tylko delikatnie skorygować. Przygotowanie silnika wyścigowego trwa jeden trening, czyli jeden trening masz z głowy. Nie można wcześniej eksperymentować. Minimum dwa dni do jednego toru trzeba dostosować. Pewnie, że byłoby taniej ze swoim silnikiem. Tylko po co jechać gdzieś z tyłu i wąchać spaliny? W mistrzostwach Polski nie jeżdżą przypadkowi chłopcy, ale ci doinwestowani przez rodziców. Jechać bez prężnego silnika? Nie ma się co w ogóle wygłupiać.

Podsumowując, żeby się rozwijać w tym sporcie trzeba mieć talent, pasję, zaangażowanie, ale przede wszystkim pieniądze?

- Może jest to bolesne, bo o pieniądzach nie powinno się rozmawiać przy dzieciakach, żeby na nich presji nie wywierać, ale bez tego się nie pojedzie. Co byśmy zrobili z mega szybkim zawodnikiem, gdy rodzic stoi i mówi: nie mam pieniędzy? Na czym ma jeździć? Na feldze jak nie ma na opony, paliwo? Chcąc się ścigać wyczynowo jest to brutalny, bezwzględny element. Jest to paskudne, ale tak jest. Dzieciom się nie żałuje. Jeśli ktoś w to wszedł, jakoś to ciągnie. Tłumacząc sobie, że chodzi o talent, zabawę albo poznawanie nowych ludzi... Wszystko powinno być jednak dużo tańsze, zawodnicy powinni dostawać wsparcie.

Zobacz wideo

Tak wyglądała inauguracja sezonu. Wielkie ściganie w Starym Kisielinie Pierwsza Runda ROTAX MAX ChallengePierwsza Runda ROTAX MAX Challenge Rafal Oleksiewicz / Rafal Oleksiewicz / Polskikartin

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.