Jordan Pickford obronił, Eric Dier strzelił i pod obrazki cieszącej się z awansu Anglii natychmiast popłynęło z głośników stadionu Spartaka „Three Lions”. Hymn Euro 1996, ten w którym „Futbol wraca do domu” . I w którym nie ma ani słowa o rzutach karnych. Ale przecież wiadomo, że głównie one przychodzą od lat na myśl, gdy słychać w „Three Lions, że „Anglia znów to wszystko zmarnuje”. Jak w mundialu 1990 ze łzami Paula Gascoigne’a, jak w tym Euro u siebie w 1996, i w Euro 2004 i 2012. Jak w mundialach 1998 i 2006. Taki ciężar spadł im we wtorek z serc na stadionie Spartaka.
Gareth Southgate, ten który zmarnował decydującego karnego w półfinale Euro 1996 z Niemcami, jako trener wreszcie się z tą klątwą rozprawił. Całe dziesięciolecia, w których Anglia biła rekordy nieudolności i pecha w karnych, można na razie odkreślić. Anglia jest w ćwierćfinale ze Szwecją. W półfinale mundialu nie grała o tych wspomnianych karnych z 1990.
Harry Kane zrobił to, czego Robert Lewandowski nie potrafił
Wydawało się, że znów może się skończyć jak zwykle: pierwszym który karnego nie wykorzystał był w trzeciej serii Jordan Henderson, zatrzymany przez Davida Ospinę. Ale chwilę później Mateus Uribe trafił w poprzeczkę, a w piątej serii Jordan Pickford obronił strzał Carlosa Bakki. I Dier w finałowej serii stanął 11 metrów od awansu. Szansy nie zmarnował. A ten mecz z angielskiej strony to była od początku do końca opowieść o karnych: tak zdobyli prowadzenie, gdy Harry Kane wykorzystał w 57. minucie jedenastkę za faul Carlosa Sancheza. Piłkarza, który wpędził Kolumbię w takie kłopoty już drugi raz w tym turnieju. To po jego zagraniu ręką był karny dla Japończyków pierwszym meczu grupowym Kolumbii. Sanchez wyleciał w tamtym meczu z boiska, wrócił do składu dopiero na 1/8 finału. I gdyby ten jego faul i karny Kane’a miały rozstrzygnąć mecz, to byłoby może i sprawiedliwie, bo Anglicy grali dojrzalej i po prostu lepiej od Kolumbii. Ale wtedy nie byłoby z tego meczu co wspominać, poza faulami, prowokacjami i żółtymi kartkami. Na szczęście, gdy zegar pokazywał już trzecią minutę doliczonego czasu, do akcji wkroczył Yerry Mina.
Mecze ćwierćfinałowe mistrzostw świata. Kto do nich awansował? Kiedy grają?
Nieważne, że Kolumbia jedzie już do domu –to pozostanie jedną z najlepszych historii tego mundialu. Mina nawet nie wstał z ławki w pierwszym meczu Kolumbii. Nie zagrał nawet jednej trzeciej spotkań w eliminacjach mundialu. Nie odnalazł się w Barcelonie, do której przeszedł pół roku temu po świetnych sezonach w Palmeiras. I nawet w tych świetnych ligowych sezonach w Palmeiras nigdy nie strzelił więcej niż cztery gole. A w mundialu zdobył trzy bramki (i zagrał niemal tyle minut ile w Barcelonie przez całą rundę). Trzech goli w jednych MŚ nie strzelił żaden obrońca od czasów Paula Breitnera w 1974 roku. Cztery miał Franz Beckenbauer, ale to jednak trochę inny przypadek. Do tego każdy z tych goli Miny był dla Kolumbii na wagę złota. Dający prowadzenie z Polską, dający zwycięstwo nad Senegalem i wreszcie – dogrywkę z Anglikami. W ostatnich chwilach meczu, po rzucie rożnym, podyktowanym po tym, jak Pickford z trudem obronił strzał rezerwowego Uribe, późniejszego pechowca z karnych. Ale gdyby Uribe, który dał świetną zmianę, nie spróbował tego strzału, dość rozpaczliwego, jak cała ofensywna gra Kolumbii do tego czasu, to nie było ani gola Miny, ani dogrywki i karnych. Wcześniej najlepszą okazję, a właściwie jedyną aż tak dobrą dla Kolumbii, zmarnował Juan Cuadrado, strzelając niecelnie.
Gary Lineker: "Pi****yć mnie. Płaczę"
Ten mecz miał wszystko, żeby być hitem. Ale długo był tylko klinczem, w którym sypały się kartki, a sędzia Mark Geiger bywał przytłoczony zadaniem. Kolumbia nie mogła wystawić kontuzjowanego Jamesa, który usiadł na trybunach. I przez długie minuty gra Kolumbijczyków wyglądała tak, jakby Jose Pekerman nikogo w miejsce Jamesa nie wystawił. Akcje w ataku się rwały, brakowało kogoś, kto poprawi rozegranie, Kolumbia przeczekiwała ten mecz pod bramką, broniąc kolejnych stałych fragmentów gry. Tak z drużyną Pekerman bywa, że daje piękne pokazy mocy w meczach z drużynami, od których czuje się silniejsza. Ale gdy po drugiej stronie stoi ktoś mocny, Kolumbia traci rezon. Cztery lata temu wdała się z Brazylią w bitwę, gdy spokojnie mogła zagrać z gospodarzami w piłkę i zapisać się w ćwierćfinale czymś lepszym niż faul Juana Camillo Zunigi wykluczający Neymara z turnieju. Przeciw Anglii zaczęła atakować dopiero, gdy trzeba było wyrównać, a i to bez pomysłu. Traciła czas na faule i kłótnie, Anglicy zresztą też od pewnego momentu ani w udawani ani w faulowaniu nie byli dłużni. W dogrywce to raczej Kolumbia kontrolowała wydarzenia, więc w jakimś sensie seria karnych była tym razem dla Anglików wybawieniem. A Pickford udowodnił w niej, że oprócz treningów ze strzelania karnych dobrze jest też mieć wreszcie po prostu dobrego i pewnego bramkarza.