Ufff, udało się. Wisła wygrywa ze Skonto

Nie narzekamy na styl, nie marudzimy, że flagi i kelnerzy - jeżeli kluczem do sukcesu polskiego futbolu mają być flagi - niech będą na każdym meczu, jeżeli kelnerzy - grajmy tylko z kelnerami, a jeżeli samobóje - zabierzmy naszym przeciwnikom cały zapas antydepresantów i puszczajmy im cały czas Comę.

A przede wszystkim: cieszmy się z małych sukcesów, i spieszmy się z nich cieszyć, bowiem możemy nie mieć ku temu już zbyt wielu okazji. Nam wczorajszy mecz Wisły minął w całkiem miłej atmosferze. Najpierw nie widziałyśmy zbyt wiele przez flagi, a zdaniem niektórych tak było lepiej , a i same flagi były bardzo ładne, potem zastanawiałyśmy się co w bramce Wisły robi David Beckham i stwierdziłyśmy, że czas najwyższy uregulować nasz odbiornik radiowo-telewizyjny, następnie przez pół godziny toczyłyśmy zażarte dyskusje na temat ciachowości (bądź nieciachowości) golkipera Skonto, później z lubieżnym uśmiechem podziwiałyśmy obcisłość ich czerwonych strojów, no a potem cieszyłyśmy się z bramki.

A potem to już niewiele pamiętamy, albowiem sumiennie podążając za swoją ciachogrą byłyśmy już tak przejedzone, że mogłyśmy tylko leżeć i błagać o litość, z tej pozycji zaś ciężko się cokolwiek ogląda. Z tego jednak co wiemy Wisła wygrała 1:0 w Rydze, i nie mamy zamiaru narzekać ma wielkość tek zaliczki. Bardzo nam tylko szkoda Meliksona, który trafił do szpitala ze złamanym paluszkiem. Mamy jednak nadzieję, że szybko wróci do zdrowia.

A dziś kolejna porcja emocji - Śląsk Wrocław będzie potykał się z krokodylem Dundee United. Już nie możemy się doczekać.

PS. A kibice Wisły najpierw przez pierwszą połowę meczu wszystko nam zasłaniali, ale potem jak zaczęli odsłaniać...

Lubimy to.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.