Kiedy po dwóch łatwo oddanych setach Łukasz Kubot doprowadził to tie-breaka w trzeciej odsłonie meczu z rozstawionym z numerem 11 Nicolasem Almagro, wydawało nam się, że to tylko łabędzi śpiew polskiego tenisisty. Ale Łukasz wygrał grę nerwów i to dodało mu wiary, dzięki której wreszcie zaczął grać swój najlepszy tenis. W czwartym secie znów potrzebował tie-breaka, aby wyrównać stan rywalizacji, a w piątym ach co to był za set. Ledwo nasze serca zaczęły wierzyć w możliwość odprawienia hiszpańskiego tenisisty, coś się w fenomenalnej do tej pory grze Kubota zacięło. Szybko zrobiło się 3:0 dla Almagro i, aż wstyd się przyznać, zaczynałyśmy powoli oswajać się z myślą, że to jednak koniec. Redaktorki małej wiary. To co wydarzyło się później, śmiało mogłoby stać się kanwą hollywoodzkiego dramatu sportowego, jak w tych wszystkich filmach o meczach dziwnych dyscyplin, gdzie do przerwy nasi zbierają lanie, a po przerwie super przemowa motywacyjna Kevina Costnera, Ala Pacino albo Whoopi Goldberg budzi w zawodnikach ducha przodków i następuje szaleńcza pogoń.
I Kubot nie poddał się. Pięć wygranych gemów z rzędu pozwoliły mu odwrócić losy meczu i sensacja stała się faktem, Polak wygrał wyczerpujące spotkanie 3:6, 2:6, 7:6, 7:6. 6:4. Co ważne, to nie był jeden z tych meczów, w którym faworyt gra słabo, nie jest sobą, zmaga się z kontuzją i po prostu przegrywa. Nie, to Kubot, grając swój najlepszy tenis wyszarpał zwycięstwo. Jego ofensywna, agresywna gra, akcje serve and volley szybko zjednały mu sympatię kibiców na korcie. A po wszystkim, on znów zatańczył kankana , a my znów miałyśmy łzy w oczach.
W czasie gdy Polak ogrywał Almagro, na innym korcie trwał mecz, który mógł się zakończyć wynikiem wręcz szokującym. Rafael Nadal nie miał wcale łatwej przeprawy z Johnem Isnerem, po wygraniu pierwszego seta, dwa kolejne przegrał, a przed nami stanęło widmo masowych samobójstw naszych czytelniczek rozczarowanych odpadnięciem pięknego Rafy, albo zasmuconych faktem, że nie dojdzie do kolejnego wielkiego meczu, między nim a Nole. Na szczęście wielki mistrz się pozbierał, a może to Isnerowi zabrakło już sił, kolejne sety wygrał w pełni kontrolując spotkanie. Mecz skończył się wynikiem 6:4, 6:7, 6:7. 6:2, 6:4. Z kronikarskiego obowiązku nadmienimy jeszcze, że nie musicie się obawiać o losy Andy'ego Murraya czy Fernando Verdasco, obaj ci tenisiści bez problemu awansowali do drugiej rundy.
Niespodziankę sprawiła za to ukochana tenisistka wielu mężczyzn - Ana Ivanovic, która odpadła w meczu z mało znaną Szwedką Johanną Larsson. Znowu w pierwszej rundzie, podobnie jak na kortach Melbourne. My tylko mogłybyśmy zasugerować, że pięknej Anie przydałoby się więcej treningów, mniej randek z Rafą, ale co my tam się znamy
queenerica