GQ to magazyn, którego zasługi dla - oficjalnie mówiąc - piłki nożnej, a nieoficjalnie - ciachologii i ciachografii stosowanej są nie do przecenienia. Pamiętne okładki, na widok których nasze szczęki długo tułały się gdzieś w okolicach podłogi, sesje, wywołujące reakcje, dla których określenie "ślinotok" jest drastycznie nieadekwatne , stylizacje, nie pozwalające nam zasnąć przez długie, różowe godziny... żeby przypomnieć choćby to , to czy to. .. Albo to . Albo to, pamiętacie?
A teraz Leo Messi. Leo Messi, którego uwielbiamy, ale jakimś specjalnym, osobnym rodzajem uwielbienia, którego dotychczasowe próby modelingu wyszydzałyśmy dość bezlitośnie (choć z dużą dawką sympatii) , a którego próby strzelania powłóczystych biczfejsów i przybierania zamyślonych, pociągających póz godnych wczesnego Beckhama zakrawały dla nas do tej pory na groteskę i żart.
Teraz jednak stajemy w obliczu konieczność zredefiniowania naszej postawy. Nie wiemy, czy to fotografowowie i styliści GQ są cudotwórcami, czy może Messi zmienił się, dojrzał lub wpadł do kotła z magicznym napojem, ale patrzymy na to:
...i myślimy jedynie coś w rodzaju "no, nooo", albo "fiu, fiu", co w tym przypadku jest najwyższą dostępną nam na chwilę obecną formą werbalizacji naszego podziwu...
(trzy godziny później)
...jejku. On naprawdę wygląda dobrze. Zwłaszcza na tym zdjęciu po lewej. W zakamarkach świadmosci kołacze nam się coś jakby: "Liverpool lat sześćdziesiątych", albo "jak to się stało, że wcześniej nie zauwałyłyśmy jaki potencjał ma ta grzywka", albo "wąski krawat wyszczupla", albo... nie, chyba znowu zmuszone jesteśmy powrócić do "fiu, fiuuu"...
A za cynk o nowym wcieleniu Messiego serdecznie dziękujemy menthe . Niech Ci się śni po nocach!