Feniksy z popiołów czyli wtorek z Ligą Mistrzów

Ooooo tak. Kiedy wczoraj pisałyśmy o Apokalipsie, właśnie o coś takieg nam chodziło.

I abstrahując od wszelkich klubowych preferencji trzeba bezwzględnie przyznać, że panowie, zwłaszcza ci przebywający w Monachium, zgotowali nam wczoraj naprawdę ekscytujące widowisko, jakby szyte na miarę naszych epickich, sensacjożernych potrzeb. W powietrzu unosił się zapach Wielkiej Piłki Nożnej, Fortuna była kapryśna, Historia chichotała, a oni strzelali i strzelali, jakby od tego miało zależeć ich... no, właściwie, to zależało od tego ich ligomistrzowe życie. Życie, które skończyło się właśnie dla Bayernu w sposób tyleż nieoczekiwany co godny, i pełen rozmachu, zaczęło zaś właściwie dopiero dla obrońców trofeum, którzy udowodnili, że pogłoski o ich śmierci są grubo przesadzone. Sygnał do ataku dal już w 4. minucie Samuel Eto'o i w zasadzie sam sobie na ten sygnał odpowiedział, po czym odpowiedzieli mu, nic sobie z jego sygnału nie robiąc Mario Gomez i Thomas Mueller. W drugiej jednak połowie, Wesley Sneijder i Goran Pandev oświadczyli, że w kwestii "nic nie robienia sobie z goli strzelonych przez przeciwnika" to oni będą mieli ostatnie słowo, co skończyło się wiadomym rezultatem.

Zadowolone? Smutne? Nam szkoda, nawet bardzo szkoda Bayernu, ale na razie jesteśmy tak bardzo pod wrażeniem tego co zrobił Inter, że ten smutek jeszcze do nas nie dociera...

Tymczasem za górami, za lasami oraz za kanałem La Manche bezwzględny ligomistrzowy rutyniarz śmiało idący po trzy (co najmniej) trofea w tym sezonie, pod wodzą zacnego doświadczonego Admirała Sir Alexa miał zamiar rozprawić się z nieszczęśnikami z Marsylii, którzy nawet może i są mistrzami Francji, może i mają coś do udowodnienia w europejskim futbolu, ale maja też akurat wielkiego pecha, że trafili akurat na Załogę G, Drużyne Pierścienia, Piekielną Eskadrę albo zdeterminowany do zwycięstwa Manchester United, który metodycznie i planowo strzelał wszystkie bramki w tym meczu. Nawet honorowego samobója dla Olympique. Dwa niesamobóje zdobył zaś nasz dobry znajomy z Mundialu, wyrastający powoli na gwiazdę MU zielony groszek Chicarrito czyli Javier Hernandez. Na miejscu kolegów też byśmy mu tak zrobiły. Nawet jeśli nie zarobiłby tych dwóch bramek.

GETTY IMAGES/Alex Livesey

Więcej o:
Copyright © Agora SA