Ponieważ co najmniej jedna trzecia z nas kibicuje Manchesterowi od czasów chuligańskiego jeżyka Davida Beckhama, i jednocześnie, ta sama jedna trzecia kocha nieszczęśliwą, zakazaną miłością Johna Terry'ego, Franka Lamparda i Didiera Drogbę, oglądanie tego meczu zdecydowanie nie należało do przyjemnych doświadczeń, i nawet niezawodny w takich sytuacjach alkohol okazał się być zbyt słąbą obroną przeciwko złu tego świata. Jakiekolwiek pocieszenie można wyciągać chyba tylko z suchej matematyki - zważywszy na wciąż czteropunktową przewagę nad Arsenalem (że mecz więcej, to ignorujemy) i wciąż dwunastopunktową przewagę nad Chelsea, można było z względnym spokojem przyglądać się poczynaniom Neibieskich, zwłaszcza, że tak widok Niebieskich poczynających sobie z taką werwą, energią i polotem to widok nieczęsto ostatnio oglądany, nawet, jeśli zmącony bramką Wayne'a Rooney'a...
Pozostaje nam tylko zilustrować najważniejsze morfemy wizualne tego spotkania. A więc po pierwsze: droga Chelsea - zatrudnianie Sidneya Polaka jest nie fair.
GETTY IMAGES/Clive Rose
Po drugie: z cyklu - kim chcemy zostać jak dorośniemy: Chris Smalling. Mmmm... Olalla nigdy nie wzbudzała w nas takiej zazdrości jak obrońca United...
GETTY IMAGES/Clive Mason
Po trzecie: cieszy nas bardzo jak niemiecka szkoła biczfejsa zbiorowego z obowiązkowymi rączkami na bioderka rozprzestrzenia się na wyspach...
Manchester United GETTY IMAGES/Clive Mason
Po czwarte: o tym będziemy fantazjować dziś w nocy...
AFP/GETTY IMAGES/ADRIAN DENNIS
Po piąte: a Torres, spytacie, co robił Torres? A Torres...
(dzięki elnina!)