Niewątpliwie jedną z największych atrakcji minionego tenisowego weekendu była świetna postawa Polaków. Zarówno nasz eksportowy debel Fyrstenberg/Matkowski, jak i Łukasz Kubot, w parze z Oliverem Marachem dotarli bezpiecznie i bez większych komplikacji do ćwierćfinałów. Tam trudniejsze zadanie czeka Frytkę i Matkę, którzy zmierzą się z rozstawionymi z numerem drugim Maxem Mirnyem i Danielem Nestorem. Wracająca po półrocznej kontuzji stopy Agnieszka Radwańska po trzysetowym thrillerze pokonała Chinkę Shuai Peng 7:5, 3:6, 7:5. Znów widziałyśmy uderzanie rakietą o kort i znów to pomogło, Polka w najtrudniejszym momencie zachowała zimną krew i wybroniła dwie piłki meczowe! Gratulujemy i już nie możemy się doczekać spotkania ze sławną Kim Clijsters. Przy okazji Agnieszka znów ma szansę zostać gwiazdą Internetu .
Jak dorośniemy, chcemy być kamienną twarzą Agnieszki Radwanskiej.
O turnieju męskim w zasadzie można powiedzieć, że jest jak zwykle. To znaczy, wszyscy nasi faworyci pewnie dotarli do ćwierćfinału, tylko biedny A-Rod złamał nam serca (again and again, and again!) przegrywając ze Stanislasem Wawrinką.
Bohaterem weekendu został chyba jednak nierozstawiony Alexandar Dołgopołow, który awansował kosztem turniejowej czwórki - Robina Soderlinga. Musimy przyznać, że młody Ukrainiec uderzający backhandem robi wrażenie
W nagrodę spotka się z ostatnim Andym w turnieju, Murrayem, który ku naszemu zdumieniu uczy się robić biczfejsy.
No ale w sumie nie ma co się dziwić, dotarliśmy już do decydującej fazy turnieju i nawet zwykle spokojny i opanowany Roger Federer posyła swoim rywalom groźne spojrzenia "spode łba".
Za to Novak Djokovic wygrywa ze swoimi rywalami tak łatwo, że myśli o alternatywnej karierze tancerza, nie wróżymy mu jednak powodzenia.
Bardzo dzięujemy natomiast Shann, Żelii i katie za nadesłanie nam tańczącego Novaka, który w ruchomych obrazkach wygląda tak:
Trochę zazdrościmy tej blondi.
A co słychać u pań? Trochę podziwiamy, a trochę zazdrościmy Francesce Schiavone i Swietłanie Kuzniecowej, które stoczyły rekordowy, trwający mityczne 4 godzin i 44 minuty, pojedynek, ostatecznie wygrany przez Włoszkę 6:4, 1:6, 16:14!
Chciałybyśmy potrafić przez 4.44 robić hmm, no cokolwiek wyczerpującego.
Oprócz tego pożegnałyśmy się z piękną Marią Szarapową, dla naszych kolegów jest to kolejny już wielki, po odpadnięciu Any Ivanović, cios, dla nas chwila satysfakcji i odpoczynku od jej denerwujących pisków na korcie .
No dobra, żartowałyśmy, przecież tak na prawdę bardzo lubimy Marysię . Okazuje się jednak, że jej pogromczyni Niemka Andreą Petković jest niebanalną postacią, która zasługuje na miejsce w rubryce "girl power" i to nie tylko ze względu na imponujący biceps, na widok któego w odruchu bezwarunkowym miękną nam kolana...