Meczowy Ciachomierz: Lech Poznań - Juventus Turyn

Czyli mrożąca (dosłownie) krew w żyłach i piękna opowieść o tym, jak dwudziestu-dwóch piłkarzy ślizgało się po zaspach śniegu, piłka był pomarańczowa, Jose Maria Bakero stał się szalikowcem, Alex del Piero siwiał z minuty na minutę, sędziemu kartki zamarzały w kieszeni, a  Lech Poznań, po raz drugi w ciągu dwóch lat awansował do 1/16 finału Ligi Europejskiej.

Aaaaaaaaaaaaa! Czy Wy też wciąż nie możecie w to uwierzyć??!!

CIACHA NA TAK:

+ czapeczki, opaski, legginsy, szaliki i inne ocieplacze na wszystkich możliwych częściach ciała piłkarzy . Jeszcze nigdy nie widziałyśmy tak opatulanych piłkarzy i musimy przyznać, że wbrew naszym garderobianym preferencjom (a raczej ich braku) wszystkim piłkarzom wczoraj z podobnymi gadżetami możemy dopisać "+4945821 do bycia słodkim". W poniedziałek chciałyśmy rozgrzewać biednego Messiego, nie pytajcie jakie myśli miałyśmy wczoraj. Zdradzimy tylko, że docelowa temperatura była wysoka, a golfy zbędnym elementem garderoby.

AP/ALIK KEPLICZ

+ Bramka Rudnevsa - jedyna zdobyta w tym meczu dla Lecha, czwarta w tej edycji LE strzelona Juventusowi. Gdybyśmy były bramkarzem Bianconerich od wczoraj każdej nocy budziłybyśmy się z krzykiem na ustach i tą oryginalną blond czupryną przed oczami. Dobra, dobra, nie jesteśmy, ale i tak się budzimy, choć zgoła innych powodów.

+ obecność Claudio Marchisio i jego profilu na murawie. Pięknie biegał, pięknie wyglądał, pięknie przyprószyło mu (coraz bardziej niepokojący) zarost, pięknie prezentował się w opasce, ba! on nawet pięknie się ślizgał i przewracał na śniegu.

REUTERS/KACPER PEMPEL

+ wsechobecne rumieńce, czyli spokojnie możecie liczbę wcześniej dodanych punktów do słodkości pomnożyć piłkarzom Lecha i Juve przez dwa. Alexowi del Piero pomnożcie wszystko razy dziesięć - po raz pierwszy w historii użyłyśmy wobec niego określenia "uroczy" i "rozkoszny.

+ Bramka Iaquinty, dokładnie w momencie, kiedy już myślałyśmy, że Juve zapadło w zimowy sen, albo przynajmniej jest już myślami przy nas i naszym redakcyjnym kominku. Choć po chwili zastanowienia mógł to być trik Lecha dla podkręcenia atmosfery, albo najzwyklejsza wymówka Iaquinty do poprzytulania się z kolegami i ogrzania ciepłem własnych ciał. Ale gol ładny, jakby ktoś pytał.

+ Ostatnia akcja . Nie wiemy co na to nasz kardiolog, psychiatra, ani tym bardziej paznokcie, ale nam się podobało. Przynajmniej tak się domyślamy po tym co nam opowiadali inni, bo same zakmknęłyśmy oczy i schowałyśmy się ze strachu pod biurko. Ale Lech Poznań nie byłby Lechem Poznań, gdyby nie zapewnił nam horrorów do ostatniej sekundy.

REUTERS/KACPER PEMPEL

CIACHA NA NIE:

- ŚNIEG. Na murawie, poprzeczkach, piłkarzach nawet na bujnej czuprynie Bakero. Wszędzie. Piłkarze pod koniec drugiej połowy spokojnie mogli przestać grać i w ramach rozrywki ulepić bałwana, a bramkarze wybudować pokaźne igloo. I tak nikt by nie zauważył zważając na wszech otaczającą widoczność pt. "za cholerę nic nie widać". Gdybyśmy wiedziały, że tak będzie zaplanowałybyśmy jakieś grupowe porwanie piłkarzy (bądź samych ich profili) , a tak przez dziewięćdziesiąt minut wpatrywałyśmy się w biały ekran.

REUTERS/KACPER PEMPEL

- fakt, że zimno się robiło już od samego oglądania, Tylko podczas tych dziewięćdziesięciu minut wykończyłyśmy całoroczny zapas redakcyjne herbaty z prądem.

REUTERS/KACPER PEMPEL

- tempo meczu. Oj, może i jesteśmy rozpieszczone kosmiczną piłką a la kosmiczna Barca, mecz odbywał się na Antarktydzie, a tak w ogóle to śnieg, śnieg i śnieg, ale nic nie poradzimy, że przez większą część meczu stukałyśmy ze znudzenia tipsami w redakcyjne biurka i sprawdzałyśmy, czy nie rozdwoiły nam się ostatnio końcówki.

- stroje Juventusu , w których wyczuwamy wyraźny podstęp, przekręt na miarę geniuszu Jose, misternie uknuty plan, którego celem było spyrtne wmieszanie się w naturalne otoczenie, jakim była murawa . Kilo muffinek dla tej która w końcówce meczu umiała wskazać na ekranie dziesięciu Bianconerich (bramkarz był na czarno). My osobiście nieźle przestraszyłyśmy się, kiedy w pewnym momencie naliczyłyśmy czterech.

- gimnastyka artystyczna Krzysztofa Kotorowskiego, który najprawdopodobniej nasze życie skrócił o kilka dobrych tygodni, a objętość włosów na głowie o połowę. Przód, obrót, tył podskok, na prawo, piruet, na lewo i jeszcze jeden obrót to tylko jego program podstawowy wczorajszego wieczora, przy odrobinie weny dodawał jeszcze kolejne kilkanaście elementów zanim piłka ostatecznie wylądowała w jego rękach. Rozumiemy, że najwyraźniej chłopak ceni sobie wrażenia artystyczne, ale my zdecydowanie bardziej cenimy swoje zdrowie psychiczne.

OCENA: No to jeszcze raz: Aaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!! Aaaaaaaaaaa!!! i Hurrrraaaaaaaaaa! O czym to mówiłyśmy? Ach, ocena meczu, ocena meczu.

Mecz jaki był każdy widział (haha, cóż za dowcipna gra słów). No dobra, może nie każdy widział, ale przynajmniej się starał dostrzec cokolwiek nieśnieżnego. Jedni chcieli wygrać, drudzy zremisować, trzeci tylko nie nabawić się odmrożenia żadnej z części ciała. Trudno powiedzieć w której grupie był Lech, ale fakt, faktem, że w przeciągu mroźny nudny wieczór zamienił w gorący i dramatyczny. Nagrodą był udział w 1/16 Ligi Europejskiej, którego już nikt nie jest mu w stanie odebrać. Bo jak to mawiają: "Claudio Marchisio piękny był, jest i zawsze będzie, a chwile radości z naszego podupadającego polskiego futbolu zawsze będą bezcenne." Chłopaki, jesteśmy z Was cholernie dumne!!!

Marina

Więcej o:
Copyright © Agora SA