Z cyklu: kuriozalne reklamy: John Arne Riise i Martin Gamst Pedersen

Wiecie, bywają reklamy ciachowe. Bywają zabawne i epickie, wzruszające i wywołujące paroksyzmy śmiechu, słodkie i emanujące erotyką. Bywa, że piękna fizjonomia musi wstąpić w służbę kiełbasek, detergentów albo blatów kuchennych. Ale czasem, bardzo rzadko, kiedy pełnia księżyca koreluje z trzecim parantelonem drugiej dekady Koziorożca w acedensie Skorpiona a kometa Halley'a akurat przelatuje nad Burkina Faso - że pojawiają się reklamy, po obejrzeniu których mamy ochotę pociąć się tępym narzędziem, wyskoczyć przez najbliższe okno, zapytać ''Mamo, dlaczego wydałaś nas na tak dziwny świat?'' i wstąpić do Legii Cudzoziemskiej. Dziś jest ten dzień.      

A dokładniej - chodzi o to, że John Arne Riise i Martin Gamst Pedersen śpiewają o bananach. W supermarkecie. I to w zasadzie wszystko, ale czy to psychodeliczność języka norweskiego, czy jakiś duchowe powinowactwo Johna Arne Riise z Kimim Raikkonenem, czy szlachetna, elficka powierzchowność Martina Pedersena okraszona rubasznymi, gangsterskimi ruchami i dziwnej natury melodią... W tej reklamie jest coś przerażającego...

Ale przynajmniej udało się jej stłamsić nasz apetyt na słodycze... Co gorsza, banany nie wyczerpują owocowych zainteresowań Johna Arne Riise, ani kuriozalnego sposobu w jaki daje on tym zainteresowaniom wyraz. Bo na przykład tutaj jeszcze bardziej nie wiemy o co chodzi...

Eeeee... fajna plazma?

Więcej o: