Najważniejsze momenty MUNDIALU - wspomnienie

Nostalgicznie i retrospektywnie, po raz ostatni przy okazji minionych już nieodżałowanie i bezpowrotnie Mistzrostw Świata w RPA, kolektywnie przypatrujemy się niektórym tego mundialu aspektom. Tym razem rzecz o najbardziej pamiętnych jego chwilach...

olalla :

Jak dla mnie, tegoroczny mundial był z wielu względów wyjątkowy - bo niewiele goli, bo otępiajacy ryk wuwuzeli, bo słabe światło gwiazd standardowych, za to gigarozbłysk (super)nowych, bo MOJA-NASZA drużyna nie tylko się nie skompromitowała, w żenującym stylu odpadając przy pierwszej mozliwej okazji, a wręcz zdobyła główne trofeum tego turnieju, ale przede wszystkim chyba jednak z racji swojej nieprzewidywalności i to mimo tego, że zapytana tuż przed MŚ o faworytów, oprócz Hiszpanów wymieniłam Urugwaj. Nie ma to jednak jak kobieca intuicja.

Co z RPA zapamiętam? Przede wszystkim hiszpańską drogę do złota , ze wszystkimi jej piękiejszymi i brzydszymi, bardziej i mniej wzruszającymi, emocjonującymi, zabawnymi aspektami. Ze względu na sympatie i obowiązek ciachrelacjonującej, widziałam każdy mecz obecnych Campeones. I choć nie zachwycili jak na Euro 2008, to przecież mieli fantastczne momenty.

AP/Schalk van Zuydam

Zapamietam też Suareza i jego rękę , zapamiętam rozkwit Diego Forlana , po nocach śnić mi się będzie (w tych słodko-gorzkich snach) klęczący, szlachetnie smutny Bastian Schweinsteiger ; z westchnieniem pomyślę o płaczącej Ghanie , z niesmakiem o francuskich wybrykach , z kpiną - o tych maradońskich ; wiarę w zwycięstwo samą siłą charakteru da mi wspomnienie o Nowozelandczykach , z zawodem podumam o Anglikach , z lubieżnym uśmiechem o pośladkach Torresa . Tak, to był mundial. Może nie zawsze piękny i tym pięknem oszałamiający, ale mundial . A to słowo samo w sobie zawiera wiele niezwykłych znaczeń.

rybka:

Ten Mundial był dziwny. Wyczekany i wytęskniony - zaczął się nudnie, rozkręcał powoli, a potem nagle powiało taką niemiecko - urugwajską świeżością, zaniosło sie na niespodniankę, zawirowało pięknym obliczem Edinsona Cavaniego, wbiło hiszpański sztylet w półfinale, skończyło się tak, jak miało sie skończyć, a jednak w zupełnie inny sposób. Co zapamiętam?

1) Wszystkie czwórki Niemców

Niemcom kibicuję od lat pacholęcych, ale zawsze w osamotnieniu, znosząc szykany, drwiny i zarzuty o zdradę ojczyzny - ale tym razem nawet najzagorzalsi przeciwnicy sąsiadów zza ODry musieli przyznać, że grają pięknie, idą jak burza i zasługują na medal.4:0 z Australią - cudowny początek, 4:1 z Anglią - płakałam po Lampardzie, ale pęczniałam z dumy, no a 4:0 z Argentyną przeszło moja najśmielsze oczekiwania... I jeszcze ten cudowny, zacięty, emocjonujący mecz o trzecie miejsce... No i Mesut rozkochał koleznakę z redakcji - czuję się niemal tak jakbym szczesliwie zeswatała swoich dobrych znajomych...

AP/Thorsten Silz

2) Bert van Marvijk zrywa srebrny medal

Dla mnie był to chyba najbardziej przejmujący moment finału... Smutniejszy nawet od płaczącego Wesleya, tulących się VdV i GvB i załamanego Robbena...Holenderski trener, który w moich oczach przystojniał z każdym meczem zerwał z siebie srebrny medal z taką męską pasją, złowrogą determinacją, brutalną nielitościwością dla samego siebie - że aż mimo całego smutku przeszły mnie jakieś niepokojące ciarki...

3) Ręka Suareza... a nie to już było... no to dwa karne w meczu Paragwaj - Hiszpania

Nie chcę siępowtarzać, ale cała sytuacja z ręką Suareza była naprawdę niesamowita, i nie co Mundial widuje się takie dramatyczne zwroty akcji... ale skoro o tym wypowiedziały się już koleżanki, to dla mnie numerem dwa w kategorii "nie co Mundial widuje się takie dramatyczne zwroty akcji..." są zdecydowanie dwa karne w meczu Hiszpanii z Paragwajem. Jako czarna owca w redakcji kibicowałam Paragwajowi, i w jakieś 120 sekund przeżyłam karuzelę emocji od zawodu po euforię i z powrotem, a wszystko to tak szybko i zaprawione taką ilością alkoholu, że pozostało mi właściwie tylko niejasne przekonanie, że "działo się"...

Marina:

1. TEN:

i ten:

oraz ten:

i na koniec jeszcze ten: (czyż to nie jest najrozkoszniejsze zdjęcie ever?)

I dla redaktorki Mariny nic z tym równać się nie może. Od wczoraj czuję się jak w pięknej mundialowej bajce, w której jedenastu malutkich rycerzyków spełnia marzenia jednej różowej księżniczki. Ze szczęścia unoszę się nad ziemią, fruwam pomiędzy zagubionymi złotymi konfetti i tańczę hiszpańską congę niczym Pepe Reina. W międzyczasie dobitnie przypominam sobie, dlaczego tak bardzo kocha piłkę nożną. I NAJLEPSZĄ NA ŚWIECIE La Furia Roja. Kto (oczywiście oprócz mnie) myślał po porażce ze Szwajcarią, że tak się skończą te czerwone losy ? Że Hiszpania przejdzie fazę pucharową skromnie rozdając po jednym golu ? I wygra Mistrzostwo Świata?! Nasze z Ikerem wspólne pochlipywanie ze szczęścia po końcowym gwizdku już na zawsze zapisze się w mundialowej historii. Przynajmniej tej mojej.

2. Gol Iniesty w wielkim finale. Już widzę siebie za kilkadziesiąt lat w bujanym fotelu, jak opowiadam wnukom legendę o MŚ a.d.2010 i Wielkim Niezwyciężonym Andresie. Powiem, że był bohaterski (na boisku walczył za trzech: leżącego Torresa, hipnotyzującego Navasa i siebie), odważny (nie lękał się ciosów karate De Jonga i rękawic Stekelenburga) i szlachetny (nawet w tych najważniejszych chwilach nie zapominał o swoich przyjaciołach ), nigdy się nie poddawał (gol w 127 minucie!) i za pomocą jednego magicznego kopnięcia uratował mój cały różowy świat.

3. Luis Suarez i jego boska ręka - najbardziej efektowne i najbardziej kontrowersyjne zagranie mundialu w jednym. Choć dyskusje o oszustwie wciąż się toczą, to jak dla mnie w tamtej chwili mógł nawet pożyczyć wuwuzele od kibiców, ławkę rezerwowych spod pup kolegów, czy klatę od Diego, byle tylko wybić tą piłkę, zanim przekroczy linię bramkową. Tylko prawdziwy wojownik Charruaa w obliczu zagrożenia mógł zdobyć się na tak bohaterski czyn i stworzyć scenariusz do hitu filmowego o tytule "Jak rozkochać w sobie Urugwaj i zapchać skrzynkę pocztową pogróżkami od Ghańczyków w 10 sekund ?". To będzie się pamiętać przez lata.

4. Diego "człowiek, który uciszył wuwuzele" Forlan . Jeśli całe długie i szerokie Mistrzostwa Świata nieustannie słyszałam doprowadzające do szału"bzzzzzz", to kiedy w końcu ten dźwięk umilkł najpierw pomyślałam "o kurczę", potem "ale cicho" i na końcu "czyż to nie piękne?". Kiedy już zobaczyłam kto, i w jaki sposób to sprawił poprawiłam się na "czyż to nie boskie?", a później na "nie, to on jest boski". Bo jest.

5. Dobra, dobra, nie mogę się już dłużej powstrzymywać i udawać, że co jak co, ale Fernando Torresa, który na tym mundialu w stopniu słodkości i byciu uroczym przeszedł samego siebie i bił jakieś światowe rekordy, nigdy, ale przenigdy nie będę wspominać z łezką w oku i śliną na brodzie. Bo na Mistrzostwa Świata 2010 patrzyłam właśnie spomiędzy tych milionów piegów.

GETTY IMAGES/Steve Haag

ruby blue:

W ostatecznym coming out-cie tego mundialu przyznam, że piłka nożna nigdy nie była tą dyscypliną, która w wprawia mnie w największe sportowe podniety. W mistrzostwach upatrywałam szansy na odwrócenie mojej opinii o jej czysto sportowym aspekcie. I chyba się nie udało.

Dlatego najbardziej trafiały do mnie te wszystkie elementy emocjonalności, romantyzmu, mitologii i historii. Taki we mnie wewnętrzny Dariusz Szpakowski siedzi. I dlatego:

1. Mecz Urugwaj - Ghana i w ogóle cały Urugwaj . I bohaterska ręka Luisa Suareza. Moment, w którym Suaraz schodzi z rozpaczą i koszulką na twarzy, by chwilę później zorientować się, że piłka z ghańskiego karnego trafiła w poprzeczkę i wybuchnąć w histerycznej radości, to moment, który zdecydowanie zapamiętam najbardziej z tego mundialu. Smells like team spirit.

2. Holendrzy po przegranym finale . Stojący tunelem dla schodzących ze złotymi medalami z piedestału Hiszpanów, przybijających im piątki, przytulających, gratulujących, płaczących. Po prostu tyle.

3. Mecz Niemcy - Ghana (zaraz tu wyjdzie, że moją ulubioną drużyną jest Ghana). Bo tam jedyną swoją na tym mundialu bramkę strzeliło Mesuciątko, a moje początkowe zaintrygowanie zamieniło się w fascynację (a raczej obsesje - dop. olalla) . Tą gracją w ruchach, piękną smukłą sylwetką, paradoksalnie seksowną niewinnością i czym, aha, tak, ładną grą. I niech sobie robi co chce z włosami, kobietami, z gumą do żucia, i niech mówią co chcą, niech mówią, że to nie jest miłość. Klask.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.