Wielki come back Robina van Persie

Jeszcze nie dziś. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie do redakcji Ciach. Ale...    

Zacznijmy od początku. Był sobie 14 listopada 2009 roku, jesienny deszcz zacinał w szyby, Ciacha siedziały przed telewizorem i ocierały spływającą po brodzie ślinę, gdy tymczasem kilka tysięcy kilometrów stąd rozgrywał się najprawdziwszy dramat. Reprezentacja Holandii, jak gdyby nigdy nic, rozgrywała sobie towarzyski mecz z reprezentacją Włoch. Mecz jak mecz. Przystojniacy biegają sobie po boisku, strzelają gole, ściągają koszulki, lecz nagle... następuje niespodziewana eksplozja ciachowości.

Giorgio Chiellini zalicza czołowe zderzenie z Robinem van Persim. Wszyscy zamierają. Holender upada, zwija się z bólu, łzy spływają po jego słodkiej twarzyczce i opuszcza murawę na noszach. Diagnoza nie brzmi wcale wesoło: zerwane wiązadła stawu skokowego = możliwość pauzowania do końca sezonu + znak zapytania przy występie w RPA. Potem był: płacz, zgrzytanie zębami, napady furii i inne okazy rozpaczy wszystkich koneserek urody RVP. I wszyscy żyli nieszczęśliwie.

A teraz wracamy do momentu w którym tak niegrzecznie sobie przerwałyśmy, kiedy to następuje niespodziewany zwrot akcji i pojawia się dobra wróżka, w postaci Arsene Wegnera. Francuz przed kilkoma dniami na konferencji prasowej ogłosił, iż jego podopieczny czuje się już bardzo, bardzo, bardzo dobrze, wraca już do pełnej sprawności. Co więcej na dniach ma powrócić z Holandii, gdzie miała miejsce jego rehabilitacja i zameldować się w Londynie, by rozpocząć już normalne treningi. Z piłką i z kolegami. Okej, co prawda na jego powrót do gry musimy poczekać przynajmniej miesiąc, jeden miesiąc, ale czym jest króciutkie, malutkie 30 dni, przy prawie pięciomiesięcznej absencji? Niczym.

Na wieść zaś o tym ciachowe serca w radosnej euforii podskoczyły do góry razem z ich właścicielkami. Bo to oznacza, że jego cudną osóbkę zobaczymy jeszcze w tym sezonie ligowym na murawie, że jak jego koledzy ładnie się spiszą (pokonają w ćwierćfinałach Barcelonę), to być może i w Champions League, co więcej nawet gra na mundialu wydaje się teraz całkiem realna. Huraa! Huraa! Po stokroć: Huraa!

Ach, pomyślcie tylko, o ile świat jest piękniejszy z jednym, zdrowym, słodkim, holenderskim ciachem.

Marina

P.S. A jednak, końskie łożysko to genialna sprawa . I potrafi zdziałać cuda! Informacja dla wszystkich kontuzjowanych piłkarzy: od dziś przekształcamy swoją redakcję na prywatną klinikę, gdzie zamierzamy leczyć tymi... niestandardowymi metodami. Zapisy przyjmujemy w komentarzach.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.