Sportowy Alfabet Jana Muchy: od A do Z

Bez cienia wstydu i zażenowania zdradzamy, co kryje się pod tym fantastycznym uśmiechem, apetycznym ciałem, tajemniczymi oczętami i najbardziej zgrabnym rękami w polskiej lidze. Zaintrygowane?    

A uto. Po pierwsze, egzamin na prawo jazdy najprawdopodobniej zdawał pod okiem przedstawicielki płci pięknej - zdał za pierwszym razem. Po drugie, przez jego garaż od tego czasu przewinął się Hyundai Accent, Citroen oraz aktualny klubowy Seat Leon. Po trzecie, nie za bardzo lubi go myć, choć to i tak za mało powiedziane. Po czwarte, jeden jedyny raz o mało nie dostał mandatu za przekroczenie prędkości - policja od razu rozpoznała, kim jest ten przystojniak, a my mamy pewne postawy by twierdzić, że to była policjantka. Po piąte, marzy mu się Range Rover Sport, którym chciałby zabrać Ciacha na długą przejażdżkę. A przynajmniej z tym ostatnim tak nam się wydaje.

B oi się... No właśnie, wydawać by się mogło, że taki twardziel niczego poza niekontrolowanymi dowodami uczuć Ciach obawiać się nie może, a jednak....Od lat sen z powiek spędza mu wizja przyszłości, przyszłości w której to będzie musiał jakoś obyć się bez piłki.

C iacho, to bez dwóch zdań, ale także posiadasz najróżowszych ust w Ekstraklasie. Chyba zdajecie sobie sprawę, jak działa na nas połączenie tych dwóch rzeczy...

D rużyna. Któż taki zagrałby w tej trenowanej przez Jana Muchę z gustownie przerzuconym przez szyję szaliczkiem? Mając do wyboru jedynie piłkarzy z naszej kochanej rodzimej ligi, na murawę wysłałby: Kubę Rzeźniczaka, Marcelo, Dicksona Choto, Piotra Brożka, Macieja Rybusa, Radka Sobolewskiego, Maćka Iwańskiego, Sławomira Peszko, Roberta "pozdrawiam czytelniczki Ciacha.net" Lewandowskiego i wreszcie Tekesure Chinyama, zwanego też przez Jasia pieszczotliwie "Tejksiem". Słodko.

E kstraklasa. Co tu dużo mówić, facet zrobił w niej prawdziwą furorę i wcale nie mamy tu na myśli jego zapierających dech w piersiach interwencji, lecz, rzecz jasna, poziom ciachowości. Nie znowu tak dawno, bo cztery miesiące temu, w ogłoszonym przez nas rankingu na Najprzystojniejszego obcokrajowca w Ekstraklasie, uplasował się na podium, zajmując zaszczytne, trzecie miejsce. I słusznie .

F ilmy. Oglądanie ich to jedno z jego ulubionych zajęć w czasie wolnym, toteż pragnie on sobie stworzyć do tej rozrywki jak najlepsze warunki - nie chwaląc go, ma w swojej wideotece wszystkie najświeższe hity oraz nowiutki 47 calowy telewizor. Phi! 47 cali? Na takim badziewiu zapewne nawet klaty Becksa nie widać, nie to co na naszym redakcyjnym, 48-calowym.

G óry, czyli jedna z jego największych, jeśli nie rzeczywiście największa miłość. "Kocham góry, bez nich nie potrafię żyć! ", wyznał w jednym z wywiadów, jednocześnie gorąco zapewniając, że kiedyś, już po końcu świata, czyli kiedy to przejdzie na emeryturę, przeprowadzi się tam i osiedli w "zapomnianej przez wszystkich osadzie". Janie Mucho! Chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z kim masz do czynienia, ''zapomnianej przez wszystkich''? Nie z nami takie numery.

H obby. Słowak uwielbia jeździć na snowboardzie, czego nauczył się już w dzieciństwie. Niestety, aktualnie nie za bardzo może się oddawać swojej pasji, gdyż kontrakt z Legią bezlitośnie zabrania mu uprawiania tego typu praktyk. Składamy zatem najszczersze wyrazy współczucia, wszak kto jak kto, ale my same doskonale wiemy (patrz literka P), że zakazany owoc najlepiej smakuje.

I nteresujący fakt. Być może jeszcze o tym nie wiecie, my też zresztą dowiedziałyśmy się przed chwilą, ale pan Mucha posiada trzecie dziecko! Odetchnijcie jednak z ulgą, nie mamy tu do czynienia z kolejnym Woodsem. Chodzi o uroczego, czarnego doga niemieckiego, a właściwie przedstawicielką płci pięknej - Lee. Nasz Jasiu zakupił ją w Warszawie ponad cztery lata temu, (kiedy nawet jeszcze o Legii nie myślał), a traktuje jako swoją kolejną pociechę. Hmm...w takim razie może w tej rodzinie zmieściłoby się jeszcze kilka dodatkowych członków (a raczej - członkiń)?

J edzenie. Przepada za polskim żurkiem, obowiązkowo z kiełbasą i z jajkiem, broń Boże, nie ze znienawidzonymi ziemniakami. Poza tym, chętnie spałaszuje słowacką specjalność - haluszki, jaki i wszelaki makarony, kluski oraz...krówki. Co ciekawe, przy okazji tych kulinarnych ciekawostek najprawdopodobniej natknęłyśmy się na przepis na zostanie ciachem: wystarczy tylko codziennie jeść przynajmniej dziesięć bułek z masłem. Nie róbcie jednak takich zdziwionych min, wszystko to potwierdzone naukowo, poprzez eksperyment przeprowadzony przez rodzicielkę bramkarza Legii, która to specjalnie na prośbę syna takie oto wyszukane danie przygotowywała mu do szkoły. Efekty nie wymagają komentarza.

K onie, czyli kolejne zwierzęta, które zaskarbiły sobie jego ogromną sympatię. Sympatię na tyle wielką, że nie Muszka wyklucza możliwości, by kiedyś stać się właścicielem sporych rozmiarów rancza. Zwykle nie jesteśmy złośliwe, co jak co, ale widok Jana Muchy jadącego na koniu nawet w wyobraźni każe nam śmiać się nas do rozpuku.

L atanie, czyli ulubiony sposób Jasia na wyładowanie zbędnej energii. Jak każdy statystyczny obywatel, po trenigu lubi sobie wsiąść do awionetki i pozwiedzać przestworza. Niedawno zaś rozpoczął kurs pilotażu, tak więc wkrótce czekają go godziny ćwiczeń i końcowy egzamin. Panie pilocie, dokąd w takim razie nas pan zabiera?

M arzenie, które żadną, ale to żadną tajemnicą nie jest, bo sam zainteresowany rozpowiada o nim na prawo i na lewo, być może spodziewając się że niejaki Alex Ferguson, czy Arsene Wegner "przypadkiem" o nim się dowiedzą. Mucha bowiem od dziecka, kiedy to zdecydował się poświęcić swoje życie piłce, marzy, by w przyszłości być bramkarzem jednej z drużyn Premier League i obiecuje zrobić wszystko, by ów marzenie zrealizować. Okej, okej, skroro już tak nalegasz, to szepniemy tak o tobie słówko komu trzeba. Czego się nie robi dla najprzystojniejszego bramkarza Ekstraklasy.

N azwisko. Choć w ostatnim czasie przywołuje nam bardziej na myśl Annę, to jednak nasz Jasiu nie ma nic wspólnego z ostatnią zwyciężczynią TzG. Dzięki temu nazwisku wśród kolegów w szkole zyskał przydomek Bzuczo, co znaczy: "Bzyku". Choć zresztą wnikliwą genezę powstania tego przydomku woliny pozostawić waszej wyobraźni.

O sobowość. O dużej ilości zalet Muchy chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Jak sam przyznaje skromnie, ma ich wiele, ale przede wszystkim stara się być uczciwy. Jeśli chodzi zaś o wady, to strasznie nie lubi sprzątać, ale tu zapytajmy otwarcie: kto lubi? Zatem i to łatwo mu wybaczyć

P artnerka. Wybranka serca Jana Muchy ma na imię Simona i specjalnie dla swojego ukochanego nauczyła się robić żurek (patrz J). O zalegalizowaniu związku jednak oboje nie myślą - kariera bramkarza nabiera tempa, a tak poważny krok wymaga odpowiedniej sytuacji i oprawy. Cóż, jak to mówią, kto się ze ślubem spieszy, ten Ciach nie ucieszy...

R elaks, najlepszym sposobem na niego jest dla Muchy opieka nad przydomowym ogródkiem. Nic tak go nie odpręża, jak dwugodzinne sadzenie tui. Cóż, osobiście trochę inaczej wyobrażałyśmy sobie odpoczynek po wyczerpującym treningu (różowa kanapa?), ale z gustami się nie dyskutuje.

S yn, czyli największym powód do dumy tatusia. Zgodnie z tradycją rodzinną na imię ma Jan, a niedawno skończył cztery lata. Jak więc na kawalera w tym wieku przystało, uczy się takiej samej liczby języków: słowackiego, polskiego, angielskiego i francuskiego. Nie zapominajmy jednak o nieco młodszym dzieciątku Jana, córeczce Molly, która co prawda jeszcze nie wykazuje zdolność poliglotycznych, aczkolwiek ma na to czas - przyszła na świat zaledwie dziesięć miesięcy temu.

T aniec. Podczas jednej ze swoich podróży, kiedy to zdecydował się odwiedzić swojego kolegę Edsona w Brazylii, w Rio de Jeneiro wziął kilka lekcji samby. Nie liczcie jednak na jego popisy w programach rozrywkowych - sam przyznaje, że zupełnie brak mu do tego talentu. A szkoda.

U rsynów. W tej oto dzielnicy od ponad roku zamieszkuje piłkarz Legii. Uwielbia spędzać tam czas - najprawdziwszy z niego domator. Jeśli zaś pragniecie "przypadkiem" spotkać go w tej okolicy, wypatrujcie amerykańskiego przedszkola (o 7.30 zaprowadza tam syna, o 13.00 odbiera - notujcie!) oraz naleśnikarni z placem zabaw, gdzie często jada obiady. My już czatujemy tam o tygodnia.

W ino. Najprawdopodobniej jest jednym z okazów gatunku mężczyzn na wyginięciu. Dlaczego? Oficjalnie przyznaje, że nie lubi ani owego wina, ani piwa, ani tym bardziej innych alkoholi. Jeśli już jednak zostanie zmuszony do wypicia lampki wina, to rozcieńcza je Colą, piwo zaś Spritem. Oryginalne.

Z niewalający uśmiech. Są takie chwile w Sportowym Alfabecie, kiedy nawet nam słowa wydaję się zbędne. Nie możemy jednak powiedzieć tego samego o megasłodkim zdjęciu dzisiejszego bohatera:

Marina

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.