Glory, glory Man United, czyli ostatni wtorek z Ligą Mistrzów

Mamy dla Was dwie wiadomości dobrą i złą. Zła jest taka, że przeminął ostatni wtorek z Ligą Mistrzów w tym sezonie. A dobra? Właśnie poznałyśmy pierwszego finalistę elitarnych rozgrywek. I tak, Rio Ferdinand naprawdę całował Ronaldo w uszko.  

Trzeba przyznać, że poznałyśmy go dość szybko bo po jedenastu minutach było już 2:0. I choć Arsenal atakował (choć prawie bez strzałów na bramkę), szalał i robił co mógł, to Czerwone Diabły były bezwzględne, nieustępliwe i bezlitosne. Bezlitosne do tego stopnia, że przy stanie 3:0 z boiska wyleciał Fletcher, co naszym zdaniem świadczy o jego dobrym sercu i głębokich pokładach humanizmu - po prostu chciał dać Kanonierom szansę na bramkę pocieszenia.

A skoro już o bramkach mowa, to wszyskie możecie obejrzeć tutaj .

Teraz zaś wznosimy się na wyżyny obiektywizmu i stwierdzamy to, co stwierdzić bezwzględnie należy: to był wieczór Cristiano Ronaldo. Nie dlatego, iżby jego żel lśnił bardziej niż zwykle, a stadionowe jupitery odbijały się jasną poświatą od jego śnieżnobiałych zębów, ale dlatego, że strzelił dwa piękne gole, a przy pierwszej, to jego podanie otworzyło Park Ji Sungowi drogę do bramki.

Czy się cieszymy? Bardzo. I jednocześnie jest nam bardzo żal, bo takie już są skomplikowane ciachowe psychiki, że czasem to, iż ktoś musi odpaść wydaje nam się najbardziej bezsensowną zasadą piłki nożnej. Przecież wszyscy półfinaliści mogliby się po prostu spotkać u nas w redakcji i powymieniać koszulkami.

A jak będzie dzisiaj? Czy fenomenalny kataloński atak sforsuje zaciekłą londyńską obronę? Czy obrona ta odgryzie się swoim prześladowcom jednym, zabójczym strzałem? A może po Chelsea zostanie na Stamford Bridge tylko proch i pył? A może będzie dogrywka i karne i John Terry się nie pośliźnie? Odpowiedzi na te pytania poznamy już za kilka godzin i nie możemy się doczekać.

Gdyby wczoraj awansował Arsenal, a dzisiaj Barcelona miałybyśmy powtórkę sprzed trzech lat. Jeśli awansuje dziś Chelsea, będzie powtórka sprzed roku. Jednak przy całej naszej miłości do The Blues nie chcemy żadnych powtórek i najciekawszym finałem wydaje się nam (i reszcie świata pewnie też) pojedynek Manchesteru z Barceloną.

Byłoby to starcie tak kosmiczne, że aż boimy się o tym pomyśleć i zastanawiamy się, czy planeta Ziemia jest wstanie przetrwać starcie Messiego z Ronaldo.

rybka

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.