Dzisiaj miałyśmy do czynienia z kolejną odsłona thrillera kryminalnego pod wiele mówiącym tytułem "Gerrard za kratkami". I choć kapitana Liverpoolu darzymy uczuciem bardziej ognistym niż czerwień trykotu, który najczęściej przywdziewa, to przyznać musimy, że wspomnienie bójki o Phila Collinsa oraz związane z tym perypetie, takie jak okolicznościowy lans w futrzaku Alex Curran oraz kilkakrotne pojawianie się Stevena G. w sądzie w doskonale skrojonym i niezwykle twarzowym garniturze, wywołują szeroki uśmiech na naszej twarzy.
Tym razem nasze rozanielone uśmieszki są tym bardziej bezkarne, że prokuratura odstąpiła od postawienia Gerrardowi zarzutu napaści z użyciem ostrych narzędzi (to dla nas zresztą nowość, że takie oskarżenia w ogóle się pojawiły - trudno wyobrazić nam sobie ikonę Liverpoolu w roli nożownika). Stevie będzie już teraz odpowiadał "tylko" za udział w bójce, za co raczej długoletnie więzienie i ciężkie roboty w kamieniołomach mu nie grożą. Wszyscy kibice "The Reds" mogą odetchnąć z ulgą, inni fani piłki nożnej (a dziś szczególnie ci sercem z Chelsea) zapewne pomstują na angielski wymiar sprawiedliwości.
Teraz już Gerrad może spokojnie jechać do domu lub poprosić małżonkę, by...
olalla