Antyciacho dnia: marudny Roman Pawliuczenko

Ciacha nareszcie odkrywają, dlaczego nigdy nie pałały specjalną sympatią do rosyjskiego piłkarza.  

Zanim piłkarze Tottenhamu rozegrali kolejny niesamowity mecz w ciągu jednego tygodnia i pokonali faworyzowany Liverpool 2:1, Ciacha przeczytały, że nowy rosyjski nabytek "Kogutów", były gwiazdor Spartaka Moskwa, wcale nie chciał wyjeżdżać do Anglii. Szefowie nalegali, to się spakował, ale wcale ochoty na to nie miał. Po wszystkim poskarżył się mamie, a ta, wzruszona cierpieniem syna, poinformowała media. Roman jest zatem klasycznym maminsynkiem. Do tego nie potrafi postawić na swoim i powiedzieć, czego tak naprawdę chce. Swoje niepowodzenia, bo tak można określić sytuację Rosjanina w pierwszych tygodniach w Londynie, zwala na innych, a smutki topi w kieliszku - koledzy Romana byli w szoku, kiedy zobaczyli, ile wyskokowych trunków jest w stanie wypić ich nowy napastnik.

Ljubow,  mama Pawliuczenki: - Roman został sprzedany przez swój klub. To nie była jego decyzja. On wcale nie chciał opuszczać Rosji. Nie był gotowy... Zatroskana rodzicielka dodała także, że prezes CSKA Moskwa, pan Yevgeni Giner, w każdej chwili jest przyjąć jej syna z powrotem. Podobnie Roman - w każdej chwili jest gotowy spakować walizki i wrócić do domu. Ciekawe czy zmienił zdanie po minionym weekendzie? Może zwycięstwo nad The Reds coś w tej kwestii odmieniło? Tym bardzie, że sam - bardziej dzięki ślepemu losowi, aniżeli chęciom bądź umiejętnościom- przyczynił się do wygranej swojego klubu, strzelając jednego z goli.

Tak czy inaczej, Ciacha zdania nie zmieniają. Do tej pory nie czepiałyśmy się Rosjanina, bo i powodu nie było. Zmilczałyśmy nawet słuszność zakładania takiej właśnie koszuli w dniu, kiedy jego samolot z Moskwy wylądował w Londynie. Na taką okazję można było się ubrać lepiej, prawda? Ale takie żale, w dodatku wyartykułowane przez mamę, poważnemu piłkarzowi po prostu nie przystoją. Dorosły już jest i o swoje interesy powinien umieć się troszczyć sam!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.