Jak to było: finał Euro 2008 - wygrywają najpiękniejsi, viva Espana!

Dzisiaj rano obudziłyśmy się wprawdzie ze sporym bólem głowy, ale i uśmiechem na twarzy oraz z poczuciem rozpierającej radości. Wystarczy sięgnąć pamięcią do zaledwie paru godzin wstecz, by przypomnieć sobie powody takiego stanu. Oto Hiszpania,nasza ulubiona drużyna, na którą - oprócz Polski z patriotycznego obowiązku i wyłączając krótkotrwały romans z reprezentacją Holandii - stawiałyśmy od początku, które gorąco kibicowałyśmy i która ma ekipę najprzystojniejszych piłkarzy na świecie, zdobyła mistrzostwo Europy. Czujemy dumę co najmniej taką, jakbyśmy były hiszpańskimi WAGami. (nawiasem mówiąc - mamy nadzieję, że kiedyś tak się stanie).  

Bo co to był za mecz. Niewysoki wynik w postaci 1:0 dla Hiszpanów niewiele mówi o poziomie podekscytowania, jaki utrzymywał się przez cały mecz. Nerwowość było również widać po piłkarzach, co niestety troszeczkę przekładało się na ich grę, ale w żadnym stopniu nie można nikogo winić. Podopieczni Aragonesa grali w końcu w finale tego turnieju po raz pierwszy - jako reprezentacja, w ostatnim spotkaniu na tym szczeblu Hiszpania odnieśli porażkę równe dwadzieścia lat temu - brakowało im więc doświadczenia i bali się stracić choć na chwilę posiadanie piłki. Niemcy, których o brak doświadczenia posądzić nie można, do spotkania podeszli bardziej wyluzowani, lepiej zaczęli, mieli tez chyba więcej błyskotliwych akcji, a jednak przegrali.

W 33. minucie Fernando Torres, do którego można było mieć wcześniej pewne zarzuty odnośnie niższej formy, odkupił wszystkie swoje wcześniejsze niedokładności i pięknym, pewnym strzałem zdobył najważniejszy gol w swoim życiu. Niemała zresztą przy tym zasługa Lehmanna, który za późno ruszył z interwencją, a w efekcie za późno dotarł do stóp cudnego Nando i pozwolił, by ten wykonał efektownego loba.

Ze spostrzeżeń pozasportowych: zauważyłyście nowa fryzurę Torresa? Bardzo twarzowa grzywka i nawet bez opaski. Nasz wybranek także jakby mniej zaczesywał całość za uszy. Plus! Co do łuku brwiowego Michaela Ballacka, to trzeba przyznać, że zalany krwią kark niemieckiego kapitana był dla nas ciężkim widokiem. Gratulujemy jednak Niemcowi wytrwałości i determinacji - nie pozwolił ściągnąć sie z boiska, a przecież dodatkowo grał z niedoleczoną kontuzją. Trochę szkoda, że jak zwykle skończył drugi.

Podobało nam się również starcie tyci-Silvy z Podolskim. Mimo zdecydowanie drobniejszych rozmiarów, Hiszpan nie pozwolił sobie w kaszę dmuchać i przywalił rosłemu Lukasowi z główki na sposób zidanowy. Na szczęście, całej sytuacji nie zauważył sędzia, bo mogłoby to się źle skończyć dla młodego pomocnika.

Realizator meczu powinien natomiast ogłosić się "realizatorem marzeń". Nie tylko bowiem spełnił swą powinność i pokazał nam pod koniec wspaniałą radość Hiszpanów (kadru z Ikerem Casillasem dumnie podnoszącym puchar na tle swej drużyny nie zapomnimy nigdy - bezcenne) , ale także Sergio Ramosa bez koszulki oraz w pewnym momencie na dłuższy czas skoncentrował się na pośladkach Ikera. To było piękne.

Jeszcze raz przepełnione szczęściem wykrzykujemy gromki: hura!!! Również na cześć wspaniałego, wykluczonego z gry przez kontuzję Davida Villi, który tak czy owak został królem strzelców. Kto by pomyślał, że wszystko ułoży się tak idealnie po naszej myśli.

Teraz już Daniel Guiza będzie musiał się ożenić .

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.