Jak to było: Niemcy vs Turcja półfinałem marzeń

Kiedy usłyszałyśmy odgłos sędziowskiego gwizdka, który oznaczał zakończenie spotkania pomiędzy Turcją a Niemcami, nasze odczucia były bardzo mocno mieszane. Z jednej strony, tak jak prorokowałyśmy i jak sobie życzyłyśmy (dziękujemy za poprawne zrealizowanie ciachowego zamówienia), wygrała drużyna prowadzona przez Joachima Loewa. Z drugiej jednak strony, Turcy grali naprawdę porywająco, dużo ciekawiej niż ich przeciwnicy, i to mimo znacznego przetrzebienia szeregów. Cudu jednak nie było, a i szczęście też tym razem nie dopisało piłkarzom z Azji Mniejszej. Efekt? Przegrana 2:3, a Niemcy zagrają w finale Euro.  

Przyjemnie jednak było oglądać to, co działo sie wczoraj na boisku. W porównaniu z ostatnio przez nas obserwowanym, usypiająco nudnym meczem Hiszpanów z Włochami (mówimy to z niekrytym żalem, ale wierzymy oczywiście, że podopieczni Aragonesa zrehabilitują się dużo lepszą grą już dziś wieczorem), było naprawdę rewelacyjnie. Niepewność do ostatniej minuty - tym razem nie tylko za sprawą nieprzewidywalnych Turków - oraz popis umiejętności piłkarzy obydwóch drużyn (niemieckiej skuteczności i tureckiej energii) sprawiły, że mecz można z czystym sumieniem uznać za jeden z najlepszych na tegorocznych ME, na których przecież emocji nie brak.

Nie byłybyśmy jednak sobą, gdybyśmy nie nasączyły naszego komentarza trującym jadem krytyki, a ta bez wątpienia należała się co najmniej kilku zawodnikom. Zawiedli przede wszystkim bramkarze - pierwszy gol Turków padł po błędzie i bezradnej szamotaninie zdezorientowanego, łysiejącego Lehamanna - ale także nasz (u)dzielny pieszczoszek, Michael Ballack, który był praktycznie niewidoczny. Przez chwilę zawodny był także Philipp Lahm, ale szybko się zreflektował, zdobył bramkę i odkupił wszelkie swoje winy.

Skutecznością zaimponował po raz kolejny Bestia Schweinsteiger - mimo grozy, jaka budzi jego twarz i oślepiająco białe włosy, nie możemy nie złożyć wyrazów uznania dla jego gry (i nie możemy pozbyć się tego dziwnego uczucia zafascynowania jego osobą). Turcy natomiast spisywali się świetnie i indywidualnie (brawa dla Altintopa, Senturka i Borala, ale nie dla skandalicznie broniącego bramkarza Rustu), i jako cały, "aż" 14-osobowy zespół. Kto wie, jak by się to skończyło, gdyby Fatih Terim miał do dyspozycji choćby byczej postury Volkana Demirela?

Z ulgą, ale i z pewnym współczuciem żegnałyśmy się więc wczoraj z Turkami. Swoja grą zasłużyli chyba na finał, a Niemców przecież aż tak znów bardzo nie kochamy. Chyba jednak lepiej się stało, kto wie bowiem, jak mogłaby wyglądać niepohamowana radość w tureckim wydaniu. A Ciacha chętnie pozostaną przy wgapianiu się w Podolskiego jeszcze przez jeden mecz.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.