Semir Stilić is back, czyli wielkie emocje w meczu Legia-Wisła

It's not over till it's over, tudzież nie porzucaj nadzieje, jakoć się kolwiek dzieje.

Mecze Legii z Wisła zawsze są "na szczycie" i zawsze budzą emocje, niezależnie od sytuacji w tabeli. Niedzielny mecz naprawdę był "na szczycie", a choć rózni tacy próbowali nam wmówić, że to nie to samo, co kiedyś, emocji nie zabrakło.

Nie zabrakło, choć przedwinie oglądało się mecz przy puściutkich trybunach (no dobra, za wyjątkiem narzeczonej Kuby Rzeźniczaka i paru działaczy) i na pczątku towarzyszyło nam wrażenie, że oglądamy jakiś sparing tudzież mecz młodzieżówki U-16 z reprezentacją Kazachstanu U-21.

"Panowie, pamiętajmy, że tłumy są, więc trzeba troszkę przyciszyć mięso" - powiedział przed meczem przytomnie sędzia Marciniak i się zaczęło.

Już w 2. minucie gola zdobył Radović, po świetnym podaniu Michała Żyry. Powiedzieć, że od tego czasu Legia dominowała na boisku to byłoby zbyt wiele, niewątpliwie jednak miała przewagę (choć miała też, kilka razy, sporo szczęścia). W 36. minucie gola na 2:0 strzelił nowy nabytek Legii Ondrej Duda, który już w meczu ze Śłąskiem udowadniał, że potrafi wynajdywać okazje strzeleckie. Swoją drogą, jak Wam siępodoba młody Słowak? (I co on robi tej biednej choragiewce?)

Niestety (niestety dla kibiców Legii oczywiście) warszawska drużyna znów jakby zapomniała, że mecz trwa dwa razy 45 minut i w drugiej połowie była jakaś rozkojarzona, niefrasobliwa, prosząca się o stratę  gola. No i się doprosiła. Stilić przejął piłkę, ograł Jodłowca i Dossę Juniora, podał do Guerriera, który zdobył gola kontaktowego. A gdy gol kontaktowy był już zdobyty, można było pomyśleć o golu remisowym. I znów Stilić, którego nie dało się wczoraj zatrzymać inaczej niż faulem, wywalczył rzut wolnym, który sam, potężnym huknięciem, zamienił na bramkę na 2:2.

Aha, dodajmy jeszcze, że to wszystko działo się gdzy Legia grała już w przewadze - w 27. minucie czerwoną kartkę otrzymał niezastąpiony w takich sytuacjach Arkadiusz Głowacki.

I tak jak w pierwszej połowie zachwycałyśmy się Radoviciem, Dudąi Brzyskim, tak w drugiej musiałyśmy czapki z głów zdjąć przed Stiliciem. Bośniak, który grał kiedyś pierwsze skrzypce w Lechu Poznań, a teraz powrócił na łono, n może nie klubu, ale ukochanego trenera Franciszka Smudy, pokazał, że wciąż należy się z nim liczyć.

Zamiast trzech punktów Legia musiała się wiec zadowolić jednym, choć nawet przy stanie 2:2 miała jeszcze okazję ten mecz wygrać. Ale wtedy Dwaliszwili zrobił coś takiego:

embed

Tym samym walka o mistrzostwo Polski robi się emocjonująca i zacięta, choć przecież i tak o wszystkim zadecyduje runda mistrzowska.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.