Co ten Manchester City zrobił temu biednemu Tottenhamowi

A mogliby podzielić się golami z Chelsea i West Hamem i Jose Mourinho nie musiałby się wznosić na szczysty swego retorycznego kunsztu by usprawiedliwić bezbramkowy remis. Czyli trzy słowa o wczorajszych meczach Premier League.

Myślałyśmy, że to Liverpool dał czadu, wygrywając we wtorek w derbach 4:0, ale nie, Manchester City postanowił przebić to osiągnięcie, zwłaszcza, że dzięki potknięciu (choć potknięcie to określenie bardzo mylące ) Arsenalu w meczu z Southampton, droga do fotela lidera była kusząco otwarta.

A początek meczu wcale nie zapowiadał, że będzie różowo, łatwo i przyjemnie. Wprawdzie Kun Aguero strzelił już w 15. minucie pierwszą bramkę, ale kilka minut później musiał opuścić boisko z powodu kontuzji, a Tottenham strzelił wyrównującą bramkę - nieuznaną, bo ze spalonego, ale zapowiadającą, że nie podda się bez walki.

Ale druga połowa zaczęła się dla Kogutów tragicznie - w 51. minucie Danny Rose faulował Dżeko w polu karnym i wyleciał z boiska, a Yaya Toure zamienił jedenastkę na gola, zaś niespełna trzy minuty później Dżeko dał osobisty upust swej żądzy pomsty i dorzucił jeszcze jedno trafienie.

Gospodarze odpowiedzieli bramką Capoue i wytrwale atakowali, a Manchester wyrachowanie czekał, czaił się i wbijał celnie zabójcze sztylety. W 78. minucie gol Joveticia, a w 89. Komany'ego, który wykorzystał fakt, że Lloris leżał akurat na ziemi po strzale Dżeko.

Biedny piękny Hugo Lloris.

No więc tym sposobem City, które miało przed tą kolejką punkt straty do Arsenalu wysforowało się na prowadzenie, zwłaszcza, że nie przeszkodziła mu w tym Chelsea, która w innej części Londynu okrutnie męczyła się z West Hamem.

Choć męczyła to może nie najlepsze określenie, bo fenomenalnie odpiwerał jej ataki bramkarz West Hamu Adrian

Początek meczu wcale nie zapowiadał, że będzie tak lekko, łatwo i przyjemnie. Wprawdzie Kun Aguero strzelił pierwszą bramkę już w 15. minucie, ale kilka minut później musiał opuścić boisko z powodu kontuzji, a Tottenham strzelił wyrównującego gola- nieuznanego, bo ze spalonego, ale zapowiadającego, że nie podda się bez walki.

Druga połowa zaczęła się jednak dla Kogutów tragicznie - w 51. minucie Danny Rose faulował Dżeko w polu karnym i wyleciał z boiska, a Yaya Toure zamienił jedenastkę na bramkę. Niespełna trzy minuty później Dżeko dał osobisty upust swej żądzy pomsty i dorzucił jeszcze jedno trafienie.

embed

Gospodarze odpowiedzieli bramką Capoue i wytrwale atakowali, a Manchester wyrachowanie czekał, czaił się i wbijał celnie zabójcze sztylety. W 78. minucie gol Joveticia, a w 89. Komany'ego, który wykorzystał fakt, że Lloris leżał akurat na ziemi po strzale Dżeko.

Biedny piękny Hugo Lloris.

No więc tym sposobem City, które miało przed tą kolejką punkt straty do Arsenalu wysforowało się na prowadzenie, zwłaszcza, że nie przeszkodziła mu w tym Chelsea, która w innej części Londynu okrutnie męczyła się z West Hamem. Choć męczyła to może nie najlepsze określenie, bo fenomenalnie odpierał jej ataki bramkarz West Hamu Adrian. Chelsea oddała 38 strzałów, z których na gole zamieniło się całe okrągłe zero.

embed

Oczywiście Jose miał swoje teorie na ten temat, orzekł, że jak można tak nie atakować, że to XIX wieczny futbol i w ogóle. Ale trener West Hamy Sam Allardyce chyba się tym za bardzo nie przejął.

 

Oj Jose, Jose i Ty to mówisz? Ty mały, kochany hipokryto!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.