Nie udało się, znów Liga Mistrzów bez polskiej drużyny, trudno poczekamy jeszcze rok. I jeszcze jeden, jeśli będzie trzeba. I choć próbujemy się pocieszać, że Liga Europy też jest fajna, że lepiej awansować do 1/16 LE niż przegrać wszystkie mecze w grupie LM, że dzięki temu będziemy miały co robić (oglądać) nie tylko we wtorki i środy, ale także w czwartki, że poznamy wiele drugoplanowych ciach, zwiedzimy nieznane stadiony, że nie będzie tej całej ligomistrzowej klakulacji, wielkich pieniędzy itp, tylko żywiołowy, szczery futbol "młodszej Europy", to i tak na smutno...
Szkoda tych dwóch błyskawicznie straconych goli, szkoda szans na wcześniejsze wyrównanie, szkoda, że Legia wciąż nie potrafi zagrać na 100% od pierwszej minuty... No i serce się kraja, gdy widzimy takie obrazki...
A nasz tytułowy Kosa, choć bramki nie strzelił, to jednak naprawdę dał z siebie wszystko i gdy patrzymy na jego drobną, ale muskularną sylwetkę na tle cieszących się graczy Steauy to... No cóż, smuteczek. Ale jeszcze się jakoś pocieszymy, prawda?
PS. No i nie grozi nam połamanie nóg. Ani czysty pokój .
(Zdjęcia w tekście pochodzą z Facebooka Legii Warszawa . A w naszej galerii znajdziecie jeszcze kilka zdjęć z meczu, choć kompletnie nie rozumiemy, dlaczego agencyjny fotograf skupił się na rozpaczy Jakuba Wawrzyniaka, podczas gdy obok stał półnagi Kosa i jego opadające spodenki)