Tak, na Węgrzech też wczoraj było gorąco...

Podczas gdy Kimi Raikkonen usiłował ściągnąć spodnie Rossowi Brownowi, Lewis Hamilton płaczliwym tonem dedykował zwycięstwo swojej byłej dziewczynie. Czyli o GP Węgier słów kilka.

Mimo wywalczenia pierwszej pozycji startowej, mało kto wierzył w zwycięstwo kierowcy Mercedesa, którego bolidy mają problem z zjadaniem i opon i tempem wyścigowym. Nie wierzył Andrzej Borowczyk, nie wierzył sam Lewis, który stwierdził, że zwycięstwo byłoby "cudem".

Tymczasem wystarczył dobry start, solidna jazda przez cały wyścig i wyprzedzenie Jensona Buttona by dowieść pozycję ze startu do mety. Niestety, Lewis był tak zajęty swoim światem wewnętrznym, że nawet nie zauważył, że wygrał. Na podium jego uśmiech starał się wywołać Sebastian Vettel...

AP/Petr David Josek AP/Petr David Josek

I wzorki na pucharze...

REUTERS/BERNADETT SZABO REUTERS/BERNADETT SZABO

Nawet były kolega z zespołu robił co mógł wstrzymując na torze i psując skrzydło najgroźniejszemu rywalowi...

AP/Alexander Zemlianichenko Jr AP/Alexander Zemlianichenko Jr

Ale wszystko na nic. Po wyścigu kierowca przyznał, że przez cały wyścig o "kimś specjalnym" i właśnie temu "komuś specjalnemu" chciałby zadedykować swoje zwycięstwo.

 

Kimś specjalnym dla sędziów po incydentach z przeszłości stał się Romain Grosjean, który najwyraźniej będzie teraz dostawał już kary za przejechanie pająka na poboczu. A Wy, jak oceniacie najbardziej kontrowersyjny moment wyścigu - kolizję Groszka z Buttonem?

 

Jak i ogólnie cały wyścig?

Oraz, myślicie, że Jessica Michibata ciągle stoi w padoku i szuka zaginionego kawałka swojej spódnicy?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.