Z naciskiem na "bardzo dziwny", bo wciąż chyba nie wiemy do końca, co o nim sądzić. Od pierwszych minut coś było nie tak, jakby Canarinhos w szatni gdzieś zostawili swoją magię i płynność gry, a na murawę wyszli z nogami spętanymi odpowiedzialnością - ba! Gdyby Brazylia z meczu z Włochami spotkała tą Brazylię z meczu wczorajszego, to ta pierwsza zapytałaby z konsternacją "OMG, co ty grasz?".
Myślicie, że Urugwaj z uśmiechem na ustach zwęszył szansę i ją wykorzystał? Właśnie, że nie, Suarez z Cavanim coś tam próbowali, coś tam węszyli pod bramką Julio Cesara, ale obok gola to nawet nie stało. Panowie z FIFY z Fair Play nas za to zabiją, ale najciekawszymi akcjami pierwszej połowy były faule (czytaj: buzujący hot testosteron), a że było ich od grona, to udało nam się nie wyrzucić telewizora przez okno z frustracji.
Albo akurat jak wystawiałyśmy go przez okno sędzia zagwizdał rzut karny. Uff - pomyślałyśmy - oto ratunek dla dramaturgii tego meczu, zwłaszcza, że rzut karny był dla Urugwaju. "hahahah NIE" - pomyślał jednak Diego Forlan i strzelił tak, że Julio Cesar choćby nie chciał, to obronić musiał.
Męczymy się dalej.
Brazylia męczy się jeszcze bardziej, a Luis Felipe Scolari już miał na wybieraniu numer do swojego kardiologa. Opatrzność jednak nad nimi czuwała, bo w 41. minucie po akcji Neymar - Muslera - Fred padła upragniona bramka! Oszaleli piłkarze, oszalał trener, oszalały trybuny. Nareszcie coś się działo!
Działo się też już na samym początku drugiej połowy, na którą Urugwaj wyszedł z nastawieniem "no to wojna!" i od razu przeszedł od słów do działania, a Edinson Cavani wystąpił w krótkim spocie reklamowym dla Flo Pereza pod tytułem "63 miliony i mogę strzelać tak dla Realu" - czytaj: zdobył piękną, wyrównującą bramkę i co zabawne, znowu po mieszanej akcji - Suarez - T.Silva - Cavani, Tym razem oszalał Urugwaj!
Potem długi epizod bardzo brzydkich fauli, ostrych wymian zdań, z których nie byłyby dumne urugwajskie i brazylijskie mamy i innych przepychanek. Kolejny rozstrzygający gol dla żadnej z drużyn nie chciał paść i nerwy zaczynały naszym południowoamerykańskim ciachom ewidentnie puszczać.
Ależ oczywiście, że w momencie, kiedy zaczęłyśmy zacierać ręcę "ach, dogrywka będzie, ach może karne, to będą wreszcie emocje!" jak z kapelusza padł gol. No dobre nie do końca z kapelusza, bo z główki Paulinho. Tak, drogie dziewczęta, nie Neymar, nie Hulk, nawet nie Fred, ale Paulinho, pomocnik Corinthians (którego kiedyś nie chciał ŁKS) wprowadził Brazylię do finału i został bohaterem dnia wczorajszego!
No to teraz domyślacie się końcówki - Urugwaj walczył dzielnie do końca, w ostatnich sekundach zaliczając maraton rożnych i wolnych, ale ostatecznie musiał pogodzić się z porażką. Podejrzewamy, że Diego Forlan nie był nawet w nastroju na striptiz. My też mamy nastroje takie trochę mieszane.