Big Brother po barcelońsku z Pique w roli głównej

Jeśli spodziewacie się, że to tekst wycieku gorących fotek z okolic prysznica na Camp Nou, to niestety możecie się rozczarować. To w ogóle dość ciężka sprawa.

Kiedy doniesienia od dość specyficznym i nadopiekuńczym zachowaniu FC Barcelony wobec swoich gwiazd ujrzały światło dzienne (gdzieś pod koniec lutego) trochę je zlekceważyłyśmy. Przypomnijmy, chodziło o to, że na polecenia Pepa Guardioli agencja detektywistyczna Method 3 sprawdzała, jak w wolnych chwilach prowadzą się piłkarze podejrzewani o dość rozrywkowy tryb życia.

Taka inwigilacja spotkała Ronaldinho, Deco i Eto'o, którzy dość szybko pożegnali się z Camp Nou (po części dlatego, że okazali się winni), oraz Leosia i Gerarda Pique. Do zawodników dzwoniono w środku nocy, by sprawdzić, czy są w domach, śledzono ich, gdy wychodzili. Ok, może to niezbyt eleganckie, pomyślałyśmy, ale skoro piłkarze pobierają dziesiątki milionów euro pensji i obiecują, że będą prowadzić właściwy tryb życia, to może pracodawca jednak ma prawo sprawdzić, czy nie oszukują?

Problem w tym, że na tym się nie skończyło, a hiszpańska prasa co i rusz publikuje kolejne sensacyjne doniesienia o "obsesji na punkcie życia prywatnego piłkarzy", jaką miał przejawiać Pep. Okazało się, że obiektem najdalej posuniętej inwigilacji był Gerard Pique. Oczywiście dlatego, że zaczął spotykać się Shakirą, a Pep obawiał się, do czego to może doprowadzić.

Detektywi obserwowali każdy ruch piłkarza, śledzili jego transakcje kartami kredytowymi, śledzili GPS-em jego telefon, składali raporty na temat tego do kogo i kiedy dzwonił, w jakich domach bywał . Oczywiście przy okazji odkryto kilka grzeszków na sumieniu piłkarza (między innymi granie u bukmacherów i pobieranie lekcji pokera), ale nie to jest w tym wszystkim najważniejsze.

Ok. Rozumiemy, że są pewne sytuacje... jeśli dajmy na to zawodnik przed finałem Ligi Mistrzów spędzie upojną noc w klubie, następnego dnia będzie osłabiony, raz spóźni się z interwencją, drużyna przegra trofeum, a w konsekwencji straci kilkadziesiąt milionów euro - to jest to poważny problem.

Ale z drugiej strony, mamy wrażenie, że są granice. To, co spotkało Gerriego jest chyba jednak bardzo wyraźnym przekroczeniem wszelkich dopuszczalnych norm, także norm prawnych. Sam Pique sprawę zbagatelizował i stwierdził, że nie ma żalu i że to stare dzieje. Ludzie, którzy jak się wydaje bezpośrednio ustalali "metody operacyjne" - dyrektor generalny Barcelony Joan Oliver i szef ochrony Xabier Martorella już przy Camp Nou nie pracują, ale jakiś niesmak pozostał.

Za dużo kasy chyba jednak wszystkim szkodzi. Against modern football, anyone?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.