Dwa szalone mecze, czyli wtorkowy wieczór w Lidze Mistrzów

Ok. Spodziewałyśmy się, że wczoraj wieczorem mogło się dziać, ale żeby aż tyle?

Po pierwsze, red. Ryczel miał rację. Ciężko było po tym meczu zasnąć i trzeba było małe co nieco odespać. I takie rzeczy zapamiętuje się na długo, może nawet na lata. Jakby nie było miłość queeneriki do Manchesteru zrodziła się dzięki Lidze Mistrzów 1999, a pamiętny finał bardzo się ku temu przyczynił. Spodziewamy się, że Borussia zyska kilku nowych fanów.

Po drugie - rację po meczu mieć łatwo. Ale ci, co przed spotkaniem wymądrzali się, jaka ta Borussia jest wielka i jak wysoko rozbije u siebie Malagę, powinni przeprosić Hiszpanów. Piłkarze BVB chyba za bardzo zaczytali się w polskiej prasie i też do meczu podeszli chyba z lekceważeniem do rywala. Owszem, dominowali, utrzymywali się przy piłce, ale grali nonszalancko i długo nie potrafili znaleźć sposobu na defensywę Malagi. A tej wystarczyła jedna kontra, by w 21 minucie niespodziewanie wyjść na prowadzenie! Bramka Joaquina sprawiła, że Borussia do awansu zaczęła potrzebować dwóch. I trzeba jej oddać, że bardzo szybko wzięła się do roboty.

Druga połowa pierwszej połowy to chyba najlepszy okres w grze niemieckiego zespołu, a wysiłki zostały nagrodzone. Reus kapitalnie asystuje, Lewandowski na szybkości mija bramkarza i strzela do pustej bramki. Do przerwy 1:1!

Robert LewandowskiRobert Lewandowski REUTERS/WOLFGANG RATTAY

Po zmianie stron dalej to Borussia była w natarciu. Musiała być. I choć stwarzała sobie sytuacje, gorzej było ze skutecznością, a i Caballero fantastycznie wybronił strzały Reusa i Mario Gotze. Czas mijał, bramka paść nie chciała. Aż tu nagle w 82 minucie poszła kolejna kontra i po bramce Eliseu (dodajmy, że zdobytej po spalonym) Malaga prowadziła 2:1. Szok i niedowierzanie? Na Signal-Iduna Park zapadła cisza, a sporo kibiców zaczęło wychodzić ze stadionu. Tylko z grzeczności nie przyznamy im za to medali z buraka. Świadomość, że przez brak wiary stracili jedne z najpiękniejszych chwil w kibicowskiej karierze musi być dla nich wystarczającą karą.

Borussia postanowiła dla podkręcenia emocji poczekać jeszcze chwilę. Sędzia doliczył 4 minuty do regulaminowego czasu gry i wtedy się zaczęło. Najpierw gola na 2:2 zdobył Marco Reus, a do końca spotkania zostało jeszcze 120 sekund. Borussia zdążyła przeprowadzić jeszcze jedną akcję - piłka trafiła do Lewandowskiego, który dośrodkował z boku pola karnego do Reusa, którego strzał został zablokowany, piłka po bilardzie potoczyła się pod nogi stojącego niemal na linii bramkowej Santany, który umieścił ją w siatce. 3:2!

A potem było tak:

Robert LewandowskiAP/Martin Meissner

I tak:

Robert LewandowskiAP/Frank Augstein

Ale też tak:

Robert LewandowskiAP/Martin Meissner

Szkoda tylko, że te piękne, radosne i smutne chwili zostały zepsute przez kolejny sędziowski skandal. Wspomniałyśmy już, że drugi gol dla Malagi był po spalonym? Trzeci dla Dortmundu też. Malaga jest wściekła, nam się już nawet nie chce wściekać. Sędziowanie tej edycji LM prawdopodobnie przejdzie do historii tak samo, jak ten mecz.

Uff. W Niemczech działo się mnóstwo, ale mecz w Stambule robił wszystko, by nie być gorszym. Serio. Choć zaczęło się absolutnie zgodnie z planem - nie minęło 10 minut, a Real już prowadził po bramce Ronaldo i jakiekolwiek marzenia Turków o awansie w zasadzie się ulotniły. Po przerwie zaś ulotniła się koncentracja Królewskich i Galatasaray, które robiło wszystko, by godnie pożegnać się Ligą Mistrzów, w kwadrans strzeliło trzy gole! Konkretnie zrobili to Eboue, Sneijder i Drogba. Zwłaszcza bramka tego ostatniego - palce lizać.

Robert LewandowskiREUTERS/OSMAN ORSAL

Być może przez krótką chwilę zapachniało tam sensacją, ale nic z tego. Real ogarnął się więcej goli nie stracił. Co więcej, w 90 minucie kolejnego gola dorzucił Cristiano Ronaldo i tak to się wszystko skończyło. 3:2 jak w Dortmundzie, ale tym razem to goście cieszyli się z zasłużonego awansu do półfinału.

I tradycyjnie na koniec skróty obu spotkań, enjoy!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.