Mały Leoś nigdy nie jawił się nam jako wielki miłośnik trwałych rysunków na ciele, w typie chociażby Becksa czy innego Ramosa. Owszem, na nielicznych zdjęciach wakacyjnych z plaży można było dojrzeć na jego plecach wizerunek Celii, matki piłkarza, ale traktowałyśmy to raczej jako wyjątek od reguły i to połączony z szaleństwami młodości, aniżeli jako początek drogi "tatuuje sobie na ciele twarze wszystkim ważnych osób w moim życiu".
Jeżeli jednak dla kogoś Messi miał ponownie wkroczyć na tą ścieżkę, to oczywiście, że musiał to być pierworodny syn, w którym (jak pokazuje nam od miesięcy) jest zakochany do szaleństwa i jeszcze dalej. Ponieważ jednak póki co twarz Thiago jest okrągła i pucułowata jak u 99 procent innych niemowlaków na tym świecie - Argentyńczyk musiał pójść w coś bardziej symbolicznego. Zamiast portretu wybrał imię w fantazyjnej czcionce, ale... stop, stop, to nie wszystko. Bądź jak wolicie "nie oddychajcie z ulgą, jest jeszcze haczyk". Imię to jest położone między dwoma przerysowanymi w skali 1:1 rączkami Thiaguita. True story.
Aaa, no i na łydce, oczywiście, że na łydce i to pewnie poniekąd symbolicznie na lewej, tej "lepszej" nodze Messiego, bo z tego wszystkiego zapomniałybyśmy wspomnieć o najważniejszym. Patrzcie, nie wzdrygajcie się na sam widok i doceńcie leosiowy gest.
Z jednej strony "Awww", bo jakie te rączki maciupcie, jaki ten tatuś uroczy, jakie to wszystko wzru-sza-jące, ale z drugiej? Naprawdę mało estetycznie to wszystko wygląda. Trochę nawet w stronę "okropnie". Nie można było tak samego "Thiago" zostawić?