Sebastian Vettel mistrzem świata po raz trzeci!

Po dramatycznym, szalonym, absolutnie godnym tego emocjonującego sezonu finale w Brazylii. Z równie godnym mistrzem?

Trzeba przyznać, że Sebastian Vettel miał w niedzielę niesamowitego pecha i chyba jeszcze większe szczęście. W 99 przypadków na 100, taka sytuacja skutkowałaby najpewniej końcem wyścigu:

embed

Wydawać by się mogło, że Sebastian to traci, radio zepsuło się od jego drżących komunikatów, presja była niesamowita, a w niesamowicie ciężkich warunkach na torze najprostsze zadanie - utrzymanie samochodu na torze w nie za dużym dystansie od Alonso, urastało do rangi, oj już ta słynna trzęsąca się  noga Christiana Hornera widziała do jakiej. Szczęście ponownie uśmiechnęło się do Vettel gdy po błędnej decyzji o przejściu na slicki, uratował go samochod bezpieczeństwa.

Tymczasem z przodu Fernando Alonso robił co mógł, ale więcej już się po prostu nie dało. Nawet przy pomocy niesamowitego wczoraj Felipe Massy (kto był wizjonerem i przewidział w konfrontacjach piorunujący start Massy i kłopoty na pit stopie Vettela, no kto?), na mecie chyba jeszcze smutniejszego od Hiszpana.

embed

AP/Victor R. Caivano AP/Victor R. Caivano

Nie płacz dziecino!

embed

Wzruszająco zrobiło się również po wypadnięciu Lewisa Hamiltona (szkoda - życzyłyśmy mu zwycięstwa), który po raz ostatni - jako kierowca Mclarena, wrócił do garażu, gdzie czekała na niego gorąca owacja. Tak skończyła się pewna epoka.

REUTERS/RICARDO MORAES REUTERS/RICARDO MORAES

REUTERS/PAULO WHITAKER REUTERS/PAULO WHITAKER

Tymczasem na torze mieliśmy nerwowe wyczekiwanie, wpatrywanie w prognozy pogody, strategiczne pojedynki czyli Grand Prix Brazylii 2008 all over again. Tym razem jednak obyło się bez dramatów ostatniego okrążenia, kiedy w końcówce na tor znowu wyjechał samochód bezpieczeństwa, sprawa była już przesądzona:

 

Ale i tak wiadomo, kto był prawdziwym bohaterem wyścigu.

embed

Nic dziwnego, że wszyscy po wyścigu rzucili się do całowania biednego Witusia:

 

Ale i tak, zapomnijcie o wszystkim, zapomnijcie, że w Brazylii odbył się jakiś wyścig i wybierzcie się jeszcze raz na wycieczkę z Kimim Raikkonenem. Zostawcie go w spokoju, on wie co robi.

 
embed

Icecream po wyścigu tłumaczył, że kiedy w 2001 roku (11 lat temu!!!) zdarzyła mu się podobno przygoda, brama przy teraz ślepej uliczce była otwarta i że w następnym sezonie upewni się czy znowu ktoś jej nie zamknął.

embed

A jakie są Wasze wrażenia po wyścigu? Cieszycie się razem z Sebastianem czy płaczecie z Fernando?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.