Z archiwum H: karta pokładowa, człowiek z lasu i niejeden romans Ramosa

Plus odpowiedź na jedno zasadnicze pytanie: Dlaczego przed śmiercią musimy wybrać się do Panamy i zobaczyć jedne z tamtejszych schodów?

*** Dłużej niż do pierwszej linijki czekać nie możemy - powstrzymywałyśmy się przed ogłoszeniem ogólnoświatowego alarmu od poniedziałku, kiedy natrafiłyśmy na to w sieci. Nabrałyśmy jednak wody w usta i postanowiłyśmy poczekać z wypuszczeniem tego newsa w przestrzeń na kolejny odcinek Z Archiwum H, aby w ten sposób oddać honory głównemu bohaterowi.

Zatem, nie budując już dłużej napięcia, rzucimy prosto z mostu, lekceważąco patrząc, że co po niektórym czytelniczkom może się teraz zawalić światopogląd i fundamenty wiary.

Mamy kolejny (bo kiedyś już tam jakieś obciachowe foto z pierwszych lat piłkarzenia było) dowód na to, że Pan Idealny może wcale nie być taki Idealny na jakiego pozuje z tymi swoimi rączkami na bioderkach. Albo, właśnie otrzymałyśmy wyjaśnienie, czemu te rączki tak uporczywie trzyma. Bo pomagają mu w utrzymaniu równowagi! Kiedy ich tam nie ma, bo nieść na plecach musi worek z piłkami, takie to dzieją się profanacje jego świętości.

embed

Chciałybyśmy być tym schodem. Tak, Xabi Alonso się potyka. I choć najprawdopodobniej potyka się z największą możliwą gracją, to wciąż... wykazuje oznakę słabości typową dla zwykłych ludzi. Szok, niedowierzanie, trauma.

*** Podobnych zaległości w postaci perełek ze zgrupowania w Panamie mamy jednak więcej, choć w zdecydowanie innym klimacie, bo bromansowym. Reklamowałyście pod ostatnim odcinkiem , że nie ma w nim żadnych nowości z twittera Ramosa. No to voila! Nadrabiamy teraz i to całkiem w wielkim stylu, bo puszczenie w świat obrazka na którym tuli Navasa zdecydowanie do takich należy

embed

*** Następny gif pochodzi z jeszcze wcześniejszego zgrupowania. Przywołujemy go jednak teraz z tak dużym opóźnieniem, dlatego, że a) dopiero teraz go znalazłyśmy, b) jest absolutnie rozkoszne, jak mimo długiej znajomości wciąż są na etapie "końskich zalotów" oraz c) Fernando Torres nie uśmiecha się często, ale jak już to robi, to wtedy kiedy jest z Ramosem.

embed

Gdybyśmy były Del Bosque, to powoływałybyśmy Torresa choćby dla takich epizodów z udziałem Sernando na treningu.

*** Wracamy jednak z wycieczek z kadrą na nieco bardziej przyziemne tereny potyczek ligowych, bo choć podczas nich dzieje się mniej, to wciąż coś się dzieje. Zwłaszcza, kiedy na przeciw siebie staje dwóch dobrych kolegów z La Roja, tak jak to miało miejsce w ubiegłą sobotę, kiedy Real podejmował Athletic. Mimo, że na boisku sprawił mu niezłe lania, to po zejściu do szatni były już tradycyjne uprzejmości obfitujące w obowiązkową focie kapitana Ikera z Człowiekem z Lasu, tfu... Fernando Llorente znaczy się.

embed

My wiemy, że ciężkie chwile, że nienawiść kibiców, że foch trenera, ale ten image na "buntownika obrażonego na wszystkich włącznie z maszynką do golenia i fryzjerem" to Fer mógłbyś sobie już darować. Na szczęście beztroski uśmiech Ikera choć ciut to wszystko łagodzi.

*** A Iker odkąd stał się dumnym właścicielem konta na Instagramie już ostatecznie pożegnał się z pojęciem nudy i zastąpił ją działalnością z cyfrówką. No na przykład dajmy na to, Królewscy lecą do Manchesteru na mecz LM i następuje niekończące się oczekiwanie na samolot w strefie bezcłowej. Słifocia karty pokładowej? Yep, Iker, świetny pomysł.

embed

Ale dopiero kolejne osiągnięcie sprawia, że przypominamy sobie dlaczego zwiemy go Królem Słitfoci. Do udziału w tym słitfociarskim projekcie godnym mistrza zaprosił swojego kolegę, Alvaro Arbeloę, a w skrócie jego scenariusz wyglądał tak: robimy sobie słitfocie iPhonami w tym samym momencie i oboje w tym samym momencie wrzucamy to na twittera/fejsa.

embed
embed

No geniusz normalnie.

*** W Barcelonie też podróże z okazji Champions League zaowocowały w powiększeniu słitfociarskiego dorobku. Czesiu podzielił się z nami tym, co robi późnym wieczorem w swoim pokoju hotelowym w Moskwie. Co takiego? Wygodnie układa się w białej pościeli i ogląda "Step up Revolution" na swoim laptopie.

Instagram

Jassssne, że niby on sobie to zdjęcie robi i że niby z rąsi. Tja, jakbyśmy nie wiedziały, że obok tam leży Pique.

*** Jako jednak, że w Moskwie Barca rozegrała też mecz i że przy okazji też ten mecz wygrała, Andres Iniesta spokojnie by nie zasnął (jak już jesteśmy w tych pościelowych klimatach), gdyby tylko nie zaktualizował swojego facebooka. Po zejściu z boiska dorwał więc pierwszego lepszego kolegę (tym razem za ofiarę robił Mascherano), że niby koniecznie jest mu potrzebny do wykonania zwycięskiej słitfoci. Niby, bo przecież my wszyscy doskonale wiemy, że głównym bohaterem na tym zdjęciu jest jego kciuk.

Facebook.com

*** Kończąc już ten odcinek, by choć trochę zmniejszyć wasz szok psychiczny, zahamować ewentualne drastyczne skutki pierwszego newsa - obrazek o terapeutycznym działaniu z meczu Realu Madryt z Levante.

embed
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.