Ale zanim zamienimy się w Tamizę łez, powiedzmy, że podobało nam się:
***Jak Winston Churchill czytał "Burzę" Szekspira,
***Jak wszyscy śpiewali "Our House", ale tylko za pierwszym razem, potem pomyślałyśmy, że zacięła się płyta i w sumie do tej pory nie wiemy, jak było naprawdę.
***Dekoracja Maratończyków i hymn Ugandy grany na kolorowym, rozświetlonym stadionie strasznie speszonemu i bardzo wzruszonemu Stephenowi Kiprotischowi.
***Eric Idle wykonujący "Always look on the bright side of life" w otoczeniu zakonnic na wrotkach.
***Spice Girls na taksówkach, bo poczułyśmy się, jakbyśmy znów miały dziesięć lat. A Victoria może się nie uśmiechać, może nie umieć śpiewać, ale i tak jest najpiękniejsza i ją kochamy.
***Kate Moss. Jak będziemy duże to nią zostaniemy.
***"Wish You Were Here" Pink Floydów - coś czego zabrakło nam na ceremonii otwarcia.
***Pele, pojawiający się tak znienacka, że przez chwilę myślałyśmy, że to jego sobowtór.
***Hymn Igrzysk odśpiewany przez chór - ciary, ciary.
***Take That. Tak, przyznajmy się bez bicia, podobało nam się strasznie, okropnie się wzruszyłyśmy.
***Muse trochę nam się podobało, a trochę nie - same nie wiemy.
Nie podobało nam się natomiast:
***Wielka Ośmiornica, przypominająca Aragoga z Harry'ego Pottera:
REUTERS/FABRIZIO BENSCH
***George Michael męczący bułę przez stanowczo zbyt długą ilość minut,
***Jesse J, kimkolwiek była, okupowała scenę stanowczo za długo, a potem zmasakrowała "We Will Rock You"
***Że nie było Davida Beckhama,
***Że nie było królowej, ani helikoptera, ani Jamesa Bonda,
***Nagłośnienie jakby robione przez kościelnego ze Świdwina (z całym szacunkiem do Świdwina), ale to już może taki urok koncertów na wielkich stadionach.
A Wam, jak się podobało?