Wynik 0:4 sugerowałby, że Włosi zupełnie nie istnieli na boisku, dostali przecież od Hiszpanii tyle samo bramek, co najsłabsza w turnieju Irlandia. Nie jest to prawdą. Włosi pokazali charakter i wolę walki, nie załamali się ani po pierwszej, ani po drugiej bramce, przygaśli dopiero, gdy przyszło im grać w dziesiątkę - trener Prandelli wykorzystał szybko trzy zmiany (pierwszą z konieczności, gdy jeszcze w pierwszej połowie kontuzjował się Chiellini), a w 61. minucie boisko musiał opuścić z urazem Thiago Motta - który wszedł na nie zaledwie 5 minut wcześniej.
Włosi zasłużyli na nasz szacunek i uznanie, i strasznie żal było patrzeć na zapłakanego Pirlo, na zdruzgotanego Buffona, i na siedzącego na murawie Mario Balotellego, który tym razem naprawdę wyglądał jak duże dziecko.
Hiszpanie byli wczoraj w fenomenalnej dyspozycji, i jak rzadko kiedy musimy zgodzić się z opinią komentatorów TVP - że tych wczorajszych Hiszpanów nie pokonałby nikt. Włosi walczyli dzielnie, i za to im chwała...
Szkoda jedynie, że pozostawili po sobie tyle zdruzgotanych fanek - nie tylko w Wieliczce...