O naszym meczu nie napiszemy już ani słowa, wszyscy wiemy jak było, i napisałyśmy już, co o tym sądzimy. W drugim meczu pierwszego dnia mistrzostw Rosja mierzyła się, we Wrocławiu, z Czechami, i cóż to był za mecz!
Dynanimczny, widowiskowy, i napełniający przerażeniem. Przerażeniem, bo obserwując go truchlało w nas serce nabierające pewności, że o mamusiu, zleją nad gorzko jedni i drudzy.
Czesi zaczęli świetnie - atakowali, stwarzali sobie sytuacje, po czym nadziali się na dwie mistrzowskie kontry Rosjan, którzy w owych kontrach czuli się jak ryby w wodzie. Pierwszą bramkę strzelił Dżagojew, drugą Szyrokow. Ale Czesi nie ustawali w atakach, dzięki czemu oglądałyśmy bardzo widowiskowe i zacięte spotkanie. Po przerwie nasi następni rywale mocno siedli na rodakach Dostojewskiego i dopięli swego - udało im się strzelić bramkę kontaktową.
Jeśli jednak myślicie, że mecz stracił wtedy na tempie - nic z tego. Rosjanie... hmmm, chciałybyśmy w tym miejscu użyć kolokwialnego wyrażenia "być na pełnej...", no w każdym razie byli usposobieni wybitnie ofensywnie. No i w 80. minucie na 3:1 strzelił Dżagojew - złote dziecko rosyjskiej piłki ( pamiętajcie, że szukamy nowego Ozila!) , a momencik później, na 4:1 podwyższył piękny Roman Pawlucznko!
Pod koniec meczu piłkę w siatce Małafiejewa umieścił ponownie Pilar, ale było to już po tym, jak sędzia podniósł chorągiewkę.
W normalnych warunkach zachwycałybyśmy się piękną grą Rosji i cieszyły, że Czesi dotrzymują jej (choć może wynik na to nie wskazuje) tempa. Ale biorąc pod uwagę, że oglądałyśmy mecz naszych najbliższych rywali na Euro to...