Jens znów to zrobił. I jest to niemal bolesne. "Niemal"? Nie, jego piękno już dawno przekroczyło granicę, za którą zaczynają się nieartykułowane jęki, frenetyczne drgawki, opętańcze konwulsje i ogólna niemoc epistemiczna, werbalna bezsilność, teologia apofatyczna, angelologia i dal.
Co mamy napisać na temat tych doskonałych, oślepiająco pięknych zdjęć? Bo chyba nie: "Wow, Jens, ty zawsze miałeś takie długie nogi?"
Ta sesja nas obezwładnia, unicestwia, Robi nam jakieś poznawczo-reakcyjne Waterloo. Co mówimy, Waterloo? Hiroszimę, Nagasaki, Kartaginę i Drezno razem wzięte. I nawet stara dobra formuła:
...jest tak żałośnie, żałośnie nieadekwatna.
Uff, dobrze, że są w tym zbiorze takie zdjęcia, na których go nie widać , albo na których nie chcąc, żebyśmy rozpadły się na milion kawałków wygląda "tak sobie ". Cóż z tego, skoro po obejrzeniu dwóch pierwszych i tak jesteśmy już tak bardzo, bardzo martwe.