Katalogi wysyłkowej sprzedaży ubrań są dość specyficznym gatunkiem w fotografii artystycznej. Rządzą się swoimi prawami, które nie zawsze potrafimy i nie zawsze chcemy zrozumieć. Modele muszą wymyślać 2854 różnych póz z rękami w kieszeniach spodni, fotografowie próbować odkryć ich wewnętrzne piękno ukryte w utkwionym w przestrzeni pustym wzroku, hm... generalnie nie jest fajnie. Sprawa robi się jeszcze bardziej skomplikowana, kiedy są to katalogi tworzone przez kluby piłkarskie i oferujące całą serię t-shirtów, bluz, czepeczek i spodenek z emblematem klubu o bardzo wątpliwym procencie zawartej w nich "stylówy" i estetyki.
A piłkarze Liverpoolu teraz mówią z pretensjami "Taaa? Teraz jesteście takie mądre i nam to mówicie? Trzeba było nas wcześniej uprzedzić, a nie". Cóż, nie wiedziałyśmy, że The Reds w przerwie między kolejnymi meczami zechcą popełnić photoshopowe samobójstwo i przy okazji zabawy w pozowanie wzbić się na wyżyny bycia "creepy". Nie wiedziałyśmy... a potem... potem zobaczyłyśmy okładkę najnowszego katalogu z ofertą LFC. Okładkę, która wygląda tak.
Trochę zastygłyśmy w szoku, ponabijałyśmy się z pełnego wewnętrznego skupienia wzroku Suareza, ale nie odrzucałyśmy całkowicie nadziei. Potem musi być już tylko lepiej, pomyślałyśmy nadzwyczaj optymistycznie - będzie Maxi Rodriguez, kto jak kto, ale on w każdych, nawet najbardziej ekstremalnych warunkach obroni się swoim pociesznym uśmiechem.
Nie obronił się.
Uśmiechu nie ma. Jest nieśmiało wyglądający uczestnik turnieju kręglarskiego. Nie poddajemy się jednak, walczymy dzielnie. Kto następny? Henderson zadowolony ze swojej śnieżnobiałej bluzy i jej złotego kołnierzyka, A w tle bohaterka drugiego planu - ogrooomna rura.
Odrzuciłyśmy optymizm - będzie już tylko gorzej. I był Andy Carroll, który wklejony na tło nieba i otoczony białą poświatą wygląda niczym stępujący na ziemię anioł. Anioł, który pomimo, że nie ma znowu tak tragicznej koszulki, ma jednak minę "No dobra, kończcie już to ludzie, mama czeka na mnie z pomidorową w domu" i psuje cały rajski efekt.
Fotografowie jednak bynajmniej się nie zrazili, ba! wyjątkowo upodobali sobie tę anielsko-niebiańską stylizację. Luisowi też dali drugą szansę i tak też od zmieniając "styl" włożenia rąk do kieszeni - wcześniej były wszystkie palce poza kciukami, teraz tylko kciuki, przystąpili do dzieła.
Skoro jednak chmurki wciąż były na niebie. To i następny piłkarz się załapał. Martin Skrtel, który to zdjęcie może sobie dopisać do listy swoich wielkich czynów i poświęceń dla Liverpoolu.
Były jeszcze szybkie ujęcie w szatni Martina Kelly'ego...
...i w tunelu Stewarta Downinga...
Ale i tak naszym faworytem, niezaprzeczalnym i jednym, który zmiótł z powierzchni całą konkurencję jest Jose Enrique.
Jego winna jest warta więcej niż tysiąc słów.