A jakie są Wasze sportowo-muzyczne skojarzenia?

Nie chodzi nam tym razem o "Waka-waka" "Forca", ani "dwie bramki Włodarczyk i dwie Saganowski", ale o piękne idiosynkrazje, wzruszające wspomnienia lub zaskakujące skojarzenia, które każda (każdy?) z Was niewątpliwie posiada.

Do zadania tego pytania zainspirował nas blogowy wpis Naraniji . Wprawdzie jej Arctic Monkeys kojarzą się z Lechem gdyż Alex w "I bet you look good on the dancefloor" przypomina młodego Lewandowskiego (serio? serio?) ale pomyślałyśmy sobie wtedy, że każdy z nas ma jakieś piosenki, które kojarzą mu się z najważniejszymi, najpiękniejszymi, najbardziej traumatycznymi, najbardziej wzruszającymi momentami sportowego życia.

Czasem mogą to być piosenki dziwne, zaskakujące i nie do końca zgodne z naszym muzycznym gustem (patrz: włoskie disco-polo Mariny), ale przez skojarzenia jakie wywołują stają się ukochane i niepowtarzalne. Albo czasem wręcz przeciwnie.

Chcemy zapytać Was jakie są Wasze muzyczne skojarzenia, jakie piosenki kojarzą Wam się z doniosłymi momentami w Waszym kibicowskim życiu? Możecie wpisywać tytuły w komentarzach, ale znacznie lepiej będzie jak zrobicie zestawienia na Waszych blogach, a my będziemy mogły to potem opublikować na naszej stronie głównej, podzielić się, skomentować i posłuchać. Wpisy oznaczajcie tagiem: "PODZIEL SIĘ PIOSENKĄ"

A  na początek - zaczynamy od siebie:

Marina

883 - "Grazie Mille"

Pewnie powiecie "OMG hsgfjh co to za włoskie disco polo?!", ale zanim zaczniecie się śmiać wiedźcie, że za tym włoskim disco-polo kryje się pewna wzruszająca historia. Było upalne lato a.d. 2006, najlepsi piłkarze z całego świata biegali sobie po niemieckich murawach, a pewna niewinna gimnazjalistka jak zahipnotyzowana błądziła wzrokiem za łysą głową Fabio Cannavaro, przeżywając do dziś największy "crush" w swojej kibicowskiej karierze. Wtedy też nałogowo przekopywała się przez youtub'ie oglądając każde z filmików z kategorii "34747 boskich zdjęć Fabio i jakaś muzyczka w tle" i tadam! za podkład muzyczny w jej ulubionym robiło właśnie to włoskie disco-polo.

Dziś filmik już usunęła FIFA (łamiąc mi serce nawiasem mówiąc), ale ja pamiętam! Pamiętam, że zaczynał się od kadr z jakiegoś dziwnego show, gdzie wkręcał w coś telefonicznie Zambrottę, a na końcowy "miiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiile" była jego cudna fotka w kwiecistych kąpielówkach i z językiem wystawionym do obiekywu.

Już nigdy to nie będzie zwykłe włoskie disco-polo!

Shaun Baker - "Hey, hi hello"

Czyli, "dzień dobry, jestem redaktorka Marina i piosenka Shauna Bakera kojarzy mi się z Jackiem Krzynówkiem". Otóż to, dziewczęta, otóż to. Zresztą nie tylko z Jackiem Krzynówkiem, ale i Arturem Borucem, rumieńcami tego drugiego Lewandowskiego i siwizną starego poczciwego Leo Beenhakkera. W ogóle starą reprezentacyjną gwardię. Nie, nie pytajcie, dlaczego i co takiego ma z nią wspólnego "hey, hi, hello", a przynajmniej nie mnie, tylko kogoś odpowiedzialnego za nagłośnienie na meczach eliminacji MŚ 2010 na Stadionie Śląskim. "hey, hi, hello" przed meczem, "hey, hi, hello" w przerwie meczu, "hey, hi, hello" po meczu naprawdę może skrzywdzić psychikę. Czasami, gdy ktoś mi mówi "hej" na ulicy przez jedną malutką sekunde widzę w głowie twarz Jacka K.

The Killers - "Human"

Tutaj już nie będzie żadnych "cool story", ani zwierzeń z muzycznych urazów na psychice, choć winny jest również stadionowy DJ. Zwykłe pięć słów - "Pierwsza wizyta na Camp Nou".

I "The Killers" mogłoby śpiewać o trzydziestu-czterech możliwych zastosowaniach plastrów AIKIDO (a nie śpiewa), a ja i tak bym się wzruszała, za każdym razem gdy słyszę tą piosenką.

rybka

Luciano Pavarotti & Dolores O'Riordan - "Ave maria"

Ekhm, spokojnie, na wszystko jest jakieś sensowne wytłumaczenie... No więc, to była wiosna 2006 i ja "tylko jedną taką wiosnę miałam w życiu" - Legia szła na mistrza a ja szłam na Legię. Mieszkałam tuż przy stadionie, chodziłam na każdy mecz, a kiedyś przed wyjściem współlokator puścił ten kawałek, Legia wygrała (bo wygrywała wtedy wszystko), a ja dla pewności zawsze puszczałam już tę piosenkę przed wyjściem na mecz. Skutkowało. Tak jak zawsze ubierałam swój "szczęśliwy" płaszcz i kupowałam na stadionie "szczęśliwego" hot-doga. Legio, chyba masz mi za co dziękować ;)

Kazik - "Zgredzi"

No to czas na traumatyczną historię z dzieciństwa. Moja mama ukarała mnie w dzieciństwie tylko raz, ale kara była sroga (tato, gdzie byłeś?). Nie pamiętam już za jaką przewinę dostałam zakaz oglądania meczu Anglia - Polska na Wembley. Tego meczu. W 1996 roku. Na Wembley. Siedziałam więc zbuntowana, naburmuszona i zapłakana w swoim pokoiku z tapetą w różowe serduszka (true story) i słuchałam na różowym magnetofonie (true story) jak to "zgredzi kompletnie nic nie kumają", kiedy nagle podwórko rozdarł ryk "jeeeeeeeeee! wpie$%^lili im!". Mama szybko włączyła telewizor, anulowała karę, a ja zdążyłam jeszcze zobaczyć powtórkę tego ... Rany boskie, Citko, jaka to był zła, zła, zła fryzura!

WM Song 2010 Kevin Kuranyi bleibt allein zu Haus

Miało być bez piłkarskich piosenek, ale ta nie jest wcale jakaś superpopularna czy oczywista. To rzecz jasna czerwiec 2010, najpiękniejszy czerwiec w moim życiu, pierwszy Mundial w Ciachach, niesamowici Niemcy, nutella, odkrycie Mesuciatka i Urugwaju, ale też... sesja. Miałam wtedy, pomimo całego futbolowego szaleństwa, okropnie dużo do zakuwania, pisania, zaliczania i zdawania i czasem czułam się jak "Kevin allein zu Haus" i pomóc mi mógł tylko "Schokoladenbrot" i ta piosenka... jest słodka, urocza, hermetyczna (nie czaję trochę tego całego nabijania się z Kuranyi'ego, ale co tam) i ją uwielbiaaaaaam!

Tylko, że teraz praktycznie nie mogę jej słuchać, bo natychmiast wybucham płaczem, że tak pięknie jak w tamtym czerwcu, tak dobrze i właściwie to już mi nigdy nie będzie...

ruby blue

"Zakochany Pierrot"

No dobrze, to kiedy zmienimy tytuł artykułu na "żenujące historie z dzieciństwa"? Piosenka o zakochanym pajacyku miała być moim - i kolegi bez zęba, którego imienia teraz już nie pamiętam - wielkim przedszkolnym performensem. Kolega bez zęba wzruszył wszystkie okoliczne matki, a co zrobiła jego Fleure, no co? Zapomniała tekstu. Zdjęciem mnie stojącej w spódnicy z bibuły, z gwiazdą betlejemską na czole (naprawdę nie wiem), z przerażeniem w oczach, paznokciami w zębach i mającym ubaw życia całym powiatem w tle, rodzina terroryzuje mnie do dziś.

A jaki to wszystko ma związek ze sportem? Cóż, może domyśliłyście się już komu ze zdwojoną pasją, tak jak wtedy nie mogłam, tak teraz wyśpiewuję "Nie płacz Pierrot, jak ukoję twój smutek i żal/Chodź mój Pierrot, pojedziemy na bal moich lal/Założę swoją spódnicę z bibuły, będzie fun" . Hmm?

embed

Herbert Gronemeyer - "Mensch"

I tak oto, panie psychoterapeuto, przechodzimy do roku 2002, późnej podstawówki, a może już gimnazjum, gdy na dachach w powiecie wylądowały niemieckie satelity, Polska zwariowała na punkcie skoków narciarskich, koleżanki z klasy wzdychały do plakatów Martina Schmitta, a te bardziej hipsterskie do Svena Hannawalda (yeap, byłam jedną z nich). I właśnie wtedy niejaki pan Gronemeyer nagrał chyba jakiś swój przebój życia, który wypływał z każdego kanału po przełączeniu się "na satelitę".

I do dziś piosenka kojarzy mi się z tamtym niewinnym okresem, włączaniem RTLu godzinę przed naszą telewizją, bo mieli wcześniej studio, łazili z kamerami za skoczkami do windy i tych ich drewnianych kabin, Janne Ahonen wycierał obiektyw zasmarkaną chusteczką, a w teledysku Herberta Gronemeyera nikt nie kochał misia polarnego.

Największy guilty-pleasure w historii mojego Winnampa. True story.

Katy Perry - "I kissed a girl"

 

Nie chcecie wiedzieć, jak bardzo nie znosiłam tej piosenki. Do czasu, kiedy usłyszałam jej jedyną słuszną i właściwą wersję:

I teraz nie ma już dla mnie żadnej Katy, teraz tę piosenkę słyszę "direct from his cock.pit" i dorabiam "woo-hoo" w głowie.

To dostanę już ten Xanax?

Queenerica

The Doors - "Riders on the storm"

Był rok 2002, ja byłam w liceum, kochałam się we frontmanach legendarnych zespołów rockowych, a polskie orzełki właśnie awansowały na pierwszy turniej sportowy za mojego życia. Jak dziś pamiętam to podniecenie i nadzieję, futbol na Tak! Dżordża Engela i zupki instant z twarzami naszych gwiazd. Oczywiście wszyscy wiemy jak to się skończyło. Ja powiem tylko, że mecz z Portugalią, przegrany 0:4, był pierwszym wydarzeniem sportowym, na którym płakałam ze smutku.

Co gorsza, po turnieju Polsat wypuścił serię "przypominajek", skrótów meczów bez komentarza, za to z podkładem muzycznym. I wiecie co? Skrót naszej klęski z Portugalią dostał moją ukochaną piosenkę Doorsów. I co mnie to obchodzi, że podczas meczu też padało, skoro od tej pory, zawsze gdy ją słyszę, robi mi się smutno i wspominam tamte zdruzgotane nadzieje.

Czesław Niemen - "Pod papugami"

Dwa lata po tych traumatycznych przeżyciach miałam taki trochę time o my life. Egzaminy na studia, przeprowadzka z małego miasta do wielkiej Warszawy, poznawanie metropolii, a w tle gdzieś chyba najlepszy turniej piłkarski jaki oglądałam - Euro 2004 w Portugalii. Mieszkałam wtedy na Muranowie, oczywiście w mieszkaniu bez telewizora, więc trzeba było szukać transmisji.

Traf chciał, że na rogu Anielewicza i Zamenhoffa mieściła się w owym czasie buda, która próbowała udawać bar. Z mizernym skutkiem, ale na szczęście mieli tam telewizor, więc dałam tej mordowni szansę. I nie żałuję. Najlepsze mecze, wiecznie pijany barman, który wyglądał jak sobowtór profesora z powrotu do przeszłości, klientela lokalna i awanturująca się (nigdy nie zapomnę półfinału Czechy - Grecja, gdy po strzelonym golu cały kibicujący Pepikom lokal zwrócił swoje wściekłe twarze w stronę jednego, jedynego pijaniusiego w sztok delikwenta, który nie potrafił ukryć swojego zachwytu nad postawą Greków... na szczęście udało mu się porę zwiać), a nad wszystkim górowały dwie brudne wypchane papugi, gdyż lokal zwał się właśnie "Pod papugami". I choć raczej był jedynie parodią tego lokalu z piosenki, to skojarzenie pozostało.

No to teraz czas na Was!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.