US Open: To może być turniej Murraya!

Czyli Ciacha bawią się w spekulacje. I żegnają Agnieszkę Radwańską.

Choć od pewnego czasu mówi się, że męskim tenisem rządzi Wielka Czwórka, to między poszczególnymi jej przedstawicielami nie ma równowagi. Najtrudniej mają fanki Andy'ego Murraya, bo przecież Nadal i Federer zdobywali już dziesiątki trofeów, Nole ma swój czas teraz... A Andy? No przecież "jego czas właśnie nadchodzi". I nadchodzi. I nadchodzi. A my się starzejemy, nasze najlepsze lata mijają, jak się ockniemy będziemy stare i zgorzkniałe i będziemy miały w sercu miejsce tylko dla naszych kotów.

Wróć! Nie będzie tak. Andy wygra w tym roku. Przecież jest w formie, wygrał w Cincinnati, jego rywale mają kryzysy, bądź problemy z kontuzjami, a styl w jakim Andy rozprawił się wczoraj z Hindusem Somdevem Devvarmanem daje nadzieję na wiele. No i dowiedzieliśmy się (dzięki Marzenie) skąd Murray czerpie swój wewnętrzny spokój:

My też tak chcemy!!

Teraz przed Andym wyzwanie poważniejsze - Holender Robin Haase, którego fryzurę jedna z nas kiedyś próbowała skopiować u siebie, a my wciąż się zastanawiamy jakie szaleństwo ją do tego powiodło:

embed

No, to weselsza część za nami. Teraz czas na hiobowe wieści. Wczoraj dziwiłyśmy się, że tyle faworytek odpada w pierwszej rundzie (a do tego Venus Williams wycofała się z powodu choroby), dziś długo nie mogłyśmy wstać z łóżka, bo Agnieszka Radwańska przegrała w drugiej z Angeliką Kerber, po trzysetowej walce i meczu, w którym Polka zagrała, jak sama przyznała po meczu, na 30% możliwości. Agusiu, nie chcemy być złośliwe, ale tu jest US Open. Swoją drogą, Kerber nie była zbyt silną rywalką i pewnie nawet 50% Agnieszki by ją pokonało. No i to bardzo boli.

A jakby tego było mało, Polka, po raz pierwszy od dwóch tysięcy lat ubrała na kort sukienkę. Oczywiście różową, więc to ładna sukienka była. Mamy nadzieję, że Aga nie jest przesądna.

AP/Mike Groll

*** Ciacho zauważone.

Juan Monaco. 36 rakietę świata zauważyłyśmy kątem oka, gdy rozbija w puch Andreasa Seppiego. I dreszcze przebiegły nam po plecach, bo choć nie nazwałybyśmy Juana pięknym, to z pewnością ma w sobie to pierwotnie męskie coś. W porównaniu z subtelnie brytyjskim Murrayem, argentyńczyk jest bestią. A my trochę lubimy bestie.

embed
embed
embed

PS. Fanki Nole i Federera mogą jak na razie czuć się rozczarowane, że prawie nie wspominamy o ich idolach, ale nie bójcie się. Na każdego przyjdzie czas.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.