Oto jest zdjęcie, na które wszyscy czekali...

Nic dodać, nic ująć. Cesc Fabregas po sezonach transferowych przepychanek, spekulacji, niesnasek i niepokojów dociera wreszcie do rodzinnego portu z napisem "FC Barcelona", Gerard Pique biegnie z rozwianym włosem, wyciągniętymi ramionami przez ukwieconą łąkę, napisy końcowe, muzyka z "Romea i Jullii", the end.
embed

The End? Zaraz, wszyscy rozprawiają o transferze Fabregasa do Barcelony w narracji skończonej opery mydlanej, nasi koledzy ze Sport.pl czują się jakby obwieszczali ostatni odcinek mody na sukces, my chciałybyśmy powiedzieć, że "żyli długo i szczęśliwie", ale przecież to jeszcze nie koniec.

Chociaż część z nas chciałaby, żeby kurtyna zapadła, książka się zamknęła, napisy końcowe przetoczyły, bo przecież wszystkie bajki o dzielnym bohaterze powracającym przez trudy do domu , o rozdzielonych kochankach itp. powinny kończyć się właśnie w tym miejscu. A przecież to dopiero początek. Teraz grozi nam, że będziemy oglądać Fabregasa i Pique kłócących się o brudne naczynia w zlewie i porozrzucane po szatni skarpetki, Fabregasa siedzącego na ławce i spoglądającego tęsknie w dal jak rzuca się na Villę bądź Messiego po strzeleniu przez nich bramki, Pique zazdrosnego o względy Guardioli bądź Puyola, Fabregasa smutnego, że jego koszulki sprzedają się słabiej niż... STOP!

Nie, tak nie może być. Życie wielkich bohaterów nie może być szare i prozaiczne, wierzymy więc, że piękna historia Fabregasa w Barcelonie dopiereo się zaczyna...

A swoją drogą, w kontekście czysto sportowym, czy naprawdę uważacie, że ten transfer był Barcelonie potrzebny? Mamy czasem wrażenie, że potencjał ofensywny Barcy jest jak Arsenal nuklearny USA - zdolny zniszczyć całą kulę ziemską 50 razy, a więc 51. raz z Fabregasem może nie być konieczny... Z drugiej strony, odejście Cesca może otworzyć erę prawdziwych kłopotów Arsenalu, który straci nie tylko na sile ataku, ale i na prestiżu... Co o tym wszystkim sądzicie?

Więcej o: