Kilka tygodni temu zachwycałyśmy sie Premier League, podczas kolejki, w której padły 43 gole w 10 meczach, dziś pora na pełne podziwu pienia podnoszone dla uczczenia ligi niemieckiej, która wciąż jawi się jako nieco niedopieszczona na naszych łamach. Wprawdzie nasi zachodni sąsiedzi nastrzelali "tylko" 26 bramek w 9 spotkaniach, ale to co zrobił Hamburgowi Bayern Monachium, albo to co zrobiła Hannoverowi Kolonia zasługuje na osobne rozprawy. I tylko żal nam pięknego Mladena Petricia, ale poza tym przyłączamy się do szału radości i ekstatycznej masakry jaka odbyła się na stadionie w Monachium. Sześc bramek. Możemy to skomentować tylko w jeden sposób:
I możemy nawet wybaczyć Mario Gomezowi to.
Nieco w cieniu triumfalnego futbolu totalnego w Monachium i Kolonii (gol Podolskiego, świetny występ Peszki!) skryła się - jednak torchę sensacyjna, acz skromna - porażka Borussii Dortmund z TSG Hoffenheim, która straciła punkty po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, czym chyba jednak w obliczu jej wciąż kolosalnej (9 punktów) przewagi nad peletonem, nie należy się specjalnie przejmować, prawda?
No dobrze, w sumie to nie wiemy czy było tak słonecznie, być moze projektujemy własne zachwyty meteorologiczne na sytuację w Wielkiej Brytanii, nie ulega natomiast wątpliwościom, że sportowe słońce bardzo mocno zaświeciło w sobotę nad Old Trafford opromieniając awans MAnchesteru United do półfinału Pucharu Anglii. Zdajemy sobie sprawę z tego, że zostawiając w pokonanym polu Arsenal Czerwone Diabły zrobiły sobie wrogów z jakichś 75% naszych Czytelniczek, zdajemy sobie również sprawę z tego, jak ciężko owym 75% musi być ze świadomością, że jeszcze trzy tygodnie temu Arsenal mógł liczyć na cztery trofea, a teraz została mu tylko liga, ale nie możemy chyba ukrywać przez Wami swojej radości z powodu awansu United, albowiem jest to zespół któremu kibicujemy od czasów kiedy większość z Was spadała z dywanu na podłogę, a David Beckham wyglądał tak:
A Arsenal? - zapytacie. Arsenal ma przecież Waszą miłość. Poradzi sobie. Zresztą, do Man United traci w tabeli tylko trzy punkty...
I naprawdę, ciężko nam jest mieć jakiekolwiek pretensje do Katalończyków za to, że nie udało im się utrzymać jednobramkowej przewagi, i właściwie to wszystko chce w nas krzyczeć i śpiewać "nareeeeeszcieee", bo przecież wiemy, że Barcelona nie musi nic nikomu udowadniać, a jak czasem z remisuje z Sevillą (do któej nawiasme mówiąc ma chyba jednak pecha - pamiętacie jeszcze np. Superpuchar Europy z 2006 roku?) to tylko liga zrobi się ciekawsza. Prawda? A Bojan zrobi piękny grymas:
Real tymczasem z korzystał z okazji (o której nie mógł wiedzieć, że się nadarzy, chociaż kto wie, może Florentino Perez - swoją drogą jubilat, któremy życzymy wszystkiego najlepszego i jeszcze więcej ciachowych transferów - ma gdzieś w czeluściach swojego gabinteu jakiegoś proroka) i pokonał (pod nieobecność Cristiano Ronaldo) Herkulesa, a raczej Hercules 2:0 zmniejszając tym samym swój dystans do lidera do pięciu punktów. Gratulacje - właśnie przeczytałyście najdłuższe zdanie w historii Ciach.
Nieco w cieniu wydarzeń w Niemczech i Anglii rozegrały się wczoraj Derby Wiecznego Miasta - mecz, któremu kiedyś poświęcałyśmy, spotkanie, które zwykło rozpalać w nas emocje, teraz jakby nieco przygasłe, co nie oznacza jednak, że nie należy wspomnieć o najważniejszym starciu tej kolejki w Serie A. Roma wygrała u siebie po raz piaty z rzędu, nie zabrakło emocji, a także łokci, kolan, zaciętości i brutalnych fauli - dość powiedzieć, że Lazio kończyło mecz w dziewiątkę... Nic jednak nie oddaje tak dobrze posmaku szaleńczej masakry i świeżego powiewu wywalczonego w krwi i zamęcie zwycięstwa, jak Francesco Totti powiewający swoją własną koszulką po strzeleniu gola...